6. odcinek Star Trek: Lower Decks można podsumować krótko: działo się. Chyba nawet więcej było tutaj akcji, przygody i humoru, niż w pięciu poprzednich odcinkach razem wziętych. W pewnym sensie 6. epizod pokazuje dokładnie to, co można oczekiwać od tego serialu: szaleństw narracyjnych, różnorodnego humoru, budowania relacji oraz czasem absurdalnie wesołego powiązania wszystkiego z kanonem Star Treka. Jeszcze nie wiem, czy to oznaka wyklarowania tożsamości serialu, ale na pewno znak, że twórcy szukając tej drogi podczas realizacji, coraz lepiej czują konwencję. Tym razem w centrum fabuły jest konflikt Gwiezdnej Floty z lokalnymi piratami. Dotyczy on towaru z bardzo starego statku Federacji, który dryfował wiele lat w kosmosie. Mamy więc kwestię polityczną, która zostaje przez twórców wykorzystana do delikatnego wyśmiania zasad Gwiezdnej Floty. Szefa ochrony świerzbią palce, by postrzelać do wrogów, a pani kapitan rzuca komiczne górnolotne słowa na temat wartości, jakimi powinni się kierować. To coś, co pasuje do Star Treka, by fanatycznie wręcz próbować rozwiązać konflikt w sposób pokojowy, ale w tym kontekście śmiesznie nawiązywano do tego motywu. Także w kwestii Mariner, która w jednej ze sceny już wchodziła w monolog przypominający to, co robiła jej matka. Ładnie to się zgrywa z klimatem i konwencją serialu, pozwalając delikatnie dawać prztyczki w schematy startrekowe, ale nie popadając w parodię.
fot. materiały prasowe
Tak samo udany jest wątek Boimlera, Mariner i Fletchera. Początkowa intryga z potencjalną kradzieżą angażuje, ale im dalej, tym włącza się scenarzystom totalna jazda bez trzymanki. Fletcher okazuje się wesoło głupawą postacią, która rozkręca chaos nadający temu odcinkowi rozrywkowy charakter. Gdy reaktor nabiera świadomości związanej z umysłem Fletchera, cały odcinek staje się zwariowany, ale to konkluzja wątku-gagu trafia w punkt. Cały absurd z tym, że nierozważne działania Fletchera uratowały sytuację i wszystkich na statku bawią idealnym wyczuciem czasu komediowego. To właśnie tego typu rozwiązania nadają temu serialowi charakteru. Tym razem perypetie Rutherforda i Tandi również są zaskakująco dobre. Zabawa w holodeku ma poważne konsekwencje. Uszkodzenie protokołu bezpieczeństwa sprawia, że wytwór Rutherforda chce zabić go i Tandi. Fakt, że tymże stworkiem jest żywa odznaka Gwiezdnej Floty nadaje temu głębszego wyrazu humorystycznego. Zwłaszcza, że jest to brutalne, krwawe i popadająca w kuriozalnie wesołą skrajność. To taki moment, w którym widząc bójkę Rutherforda z odznaką, nadal widzimy, że to wszystko pasuje do konwencji i twórcy operując tym wątkiem, potrafią świetnie pośmiać się z podejścia do holodeku w Star Treku (nawiązania do tego, do czego był zazwyczaj używany, a to jedyny easter egg w odcinku).  6. odcinek Star Trek: Lower Decks zasadniczo jest najlepszym. Bawi humorem i oferuje dużo przygody i akcji, jednocześnie osadzonej wyraźnie w świecie Star Treka. Oby to był prognostyk, że poziom będzie jedynie coraz lepszy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj