Star Trek: Picard robi coś pozornie prostego, ale zarazem niezwykle ważnego. Scena rozmowy Picarda z Raffi połączona z retrospekcjami (dobrze było widzieć Picarda w mundurze admirała, plus za subtelne odmłodzenie aktora efektami specjalnymi) okazuje się kluczem do dalszej budowy postaci Jean-Luca. Umówmy się - Picard w jakimś stopniu przez serial Star Trek: Następne pokolenie, filmy i lata, które od nich minęły, stał się postacią wręcz pomnikową. Nie pamiętam, by miał jakieś wady, bo z takimi bohaterami tak bywa - nawet jeśli były one sygnalizowane, zacierają się w pamięci. Te kilka kameralnych, wręcz intymnych emocjonalnie scen obnaża Picarda jako człowieka, podkreślając jego ludzkie przywary. W momencie, gdy powinien zachować się inaczej, popełnił błąd, lekceważąc kogoś, kogo traktował jako przyjaciółkę, a nie tylko współpracowniczkę. Ten moment i kapitalnie obrazujące się na twarzy Picarda wyrzuty sumienia nadają mu człowieczeństwa, z którym łatwo się identyfikować. A to też jest niezmiernie ważne w dalszym budowaniu tej historii, bo Jean-Luc nie może być posągowym ideałem, bo nawet historycznie wybitne jednostki pozostają tylko ludźmi. Wiem, że pewnie sporo fanów Star Treka zareaguje na to negatywnie, bo nadaję tej postaci czegoś niezgodnego z wyobrażeniami, ale dla mnie to są jedne z lepszych scen odcinka, których wydźwięk będzie procentować w przyszłości. Intryga robi się coraz ciekawsza, ponieważ czarny charakter z szeregów Gwiezdnej Floty okazuje się szefową ochrony, więc stanowisko dość wysokie i zastanawiające. Interesujące w tym wszystkim jest to, że to Wolkanka, która ściśle współpracuje z Romulanami w egzekucji jeszcze tajemniczego planu. Chyba, że podobnie jak jej podwładna ukrywa swoją prawdziwą tożsamość i naprawdę również jest Romulanką? W końcu widzieliśmy w scenie rodzeństwa prawdziwą twarz tamtej postaci, która odpowiadała za śmierć Dahji. To może sugerować, że infiltracja szeregów Gwiezdnej Floty jest głębsza, niż pozornie to się wydaje, aczkolwiek kolejne informacje o przeszłości sugerują oczywiste motywacje - zemstę na fatalnej decyzji Gwiezdne Floty o zaniechaniu ratunku Romulan.
fot. Trae Patton/CBS
+9 więcej
Końcowe sceny dolewają oliwy do ognia podczas rozmowy Soji z Romulanką. Do tej pory myśleliśmy, że to po prostu androidy będące "dziećmi" Daty, ale czy aby na pewno? Nazywanie ich "niszczycielami" to zabieg niezwykle skutecznie pobudzający zainteresowanie, bo sugeruje, że Romulanie i ich tajne oddziały mogą zasadniczo być kimś pozytywnym w tej historii, bo może tak naprawdę nie chodzi o zemstę, ale o zniszczenie czegoś, co może być wielkim zagrożeniem dla... wszystkich? Te sceny połączone z wręcz ślepą, fanatyczną wiarą niebezpieczeństwa, jakim jest Soji są tak intrygujące i dobrze przeprowadzone, że aż chciałoby się włączyć kolejny odcinek. To jest doskonały przykład, jak dobrze budować zainteresowanie - dawkować informacje, nie odpowiadając na wszystkie pytania, ale na tyle, aby widz wracał i chciał poznać te odpowiedzi. Patrząc na Star Trek: Picard oraz Star Trek: Discovery, mam wrażenie, jakby oglądał wybitną jakość kinowego filmu (w tym miejscu Picard) w kontraście do przeciętnego i niedopracowanego serialu (Discovery). Czuć to w każdej klatce Star Trek: Picard - w przepięknych zdjęciach, które sprawiają, że zwykle rozmowy stają się festiwalem gestów, subtelności i niuansów, w interakcjach pomiędzy postaciami, w budowie bohaterów czy nawet w przechodzeniu pomiędzy scenami dramatycznymi i tymi bardziej efekciarskimi. Kapitalnie wyszła scena w posiadłości Picarda, kiedy obserwujemy emocjonalne pożegnanie z jego romulańskimi przyjaciółmi, wesołe rozmowy o spakowaniu naturalnego jedzenia, gdy nagle rozbrzmiewają strzały z fazerów. W tym momencie serial zmienia się całkowicie, dając efektywne sceny akcji, które dalej opowiadają historię i w odróżnieniu od wielu produkcji, nie są tylko pustym popisem efektów specjalnych czy kaskaderski. To starcie więcej nam powiedziało o towarzyszach Picarda, niż trzy odcinki dialogów i za to należą się brawa. Dobrze nawet wypada wprowadzeniem nowej postaci Cristobala Riosa, czyli pilota statku, który Picard wynajmuje na swoją misję. Ich spotkanie jest sztandarowym dowodem na to, jak scenariuszowo ten serial jest dobrze przemyślany i dopracowany - prostymi środkami dowiadujemy się wielu informacji o nowym bohaterze, mając sposobność do poznania i polubienia. Wiemy, że przeszedł przez coś, co go wewnętrznie wypaliło, ale jednocześnie jest to coś, co w kontekście kontaktu z Picardem będzie go napędzać. Teoretycznie jest w tej postaci sporo sprzeczności, ale takich wzbudzających sympatię i ciekawość. Notabene ten moment, jak twórcy idealnie grają muzyką i niuansami, gdy Picard wchodzi na mostek i patrzy na fotel kapitana. Za to ten serial można podziwiać, bo nie są to rzeczy dostrzegalne i łopatologiczne, ale organicznie wprowadzane i świetnie oddziałujące na emocje. Star Trek: Picard to też przykład, jak dobrze operować nostalgią. Czy to poprzez wprowadzenie postać Hugh, czy końcowe sceny z Picardem, który mówi swoje "engage", będące wiadomością dla fanów: pierwszy akt się skończył, czas na prawdziwą zabawę. W końcu ruszamy na misję, w kosmos i nowe lokacje, które prawdopodobnie mają potencjał wprowadzenia Star Trek: Picard na nowe tory dzięki kolejnym świeżym rozwiązaniem. Trudno narzekać na poziom rozrywki, jaki ten serial oferuje, bo jest to rzecz niezwykle dobrze przemyślana i dopracowana w najdrobniejszych detalach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj