Admirał Jean-Luc Picard od 14 lat jest na emeryturze. Wolny czas spędza w rodzinnej posiadłości, doglądając plantacji wina. Jednak nie jest to spokojna emerytura. Nocami prześladuje go koszmar zagłady na Marsie. Planeta w wyniku ataku terrorystycznego została kompletnie zniszczona. Tysiące ludzi straciło życie. Kto jest za to odpowiedzialny? Co z tym wszystkim ma wspólnego Gwiezdna Flota i sam Picard? To właśnie jest główna oś fabuły tego sezonu. I muszę przyznać, że zapowiada się bardzo ciekawie, a czym dalej tym ciekawiej. Amazon zaprezentował nam trzy odcinki, niestety z powodów podpisanego embargo pisać możemy tylko o pierwszym. Historia zaczyna się powolnie, ale już pierwsze minuty sugerują, że sielanka admirała nie będzie trwała wiecznie. Nie jest to osoba stworzona do tego, by siedzieć bezczynnie na plantacji, czekając na śmierć. Co ciekawe, Picard w niektórych kręgach jest uznawany za zdrajcę, za człowieka, który przeciwstawił się rozkazom i naraził życie swojej załogi, by ratować Romulanów, co mieszkańcom Ziemi niezbyt się podoba. Zresztą sam były dowódca USS Enterprise niezbyt pochlebnie wypowiada się o swoim byłym pracodawcy. Uważa, że cała organizacja jest cieniem tej, której on służył i sprzeniewierza się wartościom, na których została zbudowana. Nie trudno dostrzec porównania do współczesności, gdzie ludzie nie chcą przyjmować uchodźców z krajów ogarniętych wojną. Picard właśnie przeciwstawia się takim zachowaniom. Uważa, że każdemu trzeba pomagać, bo taka jest rola ludzi. Jednak jego dobre serce zostanie wystawione na próbę, gdy okaże się, że rasa, którą tak desperacko chciał ratować i dla której poświęcił swoją wieloletnią karierę, może być zagrożeniem dla istniejącego świata. Bardzo mi się podoba podejście do historii i odejście od utartego schematu, według którego to Klingoni są tymi złymi. Tym razem nacisk jest położony na rasę, której mroczną oblicze mogliśmy już oglądać w Star Trek Następne pokolenie. Od tego czasu sporo się zmieniło, a i Romulanie przez samą Federację są inaczej postrzegani. Choć nie przez wszystkich. Świetnie prezentuje się także wątek tajemniczej dziewczyny granej przez Isa Briones, która nagle pojawia się na ganku Picarda i jest przyczyną wszystkich nieszczęść, jakie na niego niespodziewanie spadają. Scenarzyści świetnie połączyli jej historię z Datą, tworząc bardzo wiarygodną opowieść, która w żadnym punkcie nie jest naciągana.   Jednak chyba dla nikogo nie będzie zaskoczeniem, że największą gwiazdą serialu jest niewątpliwie Patrick Stewart, który pomimo upływu lat wciąż świetnie prezentuje się jako Picard. Wiek nadał mu jeszcze większej godności. Historia emerytowanego admirała, który po raz kolejny postanawia wyruszyć w podróż chwyta za serce. Widzimy jak puszczają mu nerwy, jak ciało nie zawsze zachowuje się tak jakby chciał. To nie jest heros, jakiego znaliśmy, co nie znaczy, że nie stać go na jeszcze jedną misję, jeszcze jedną przygodę. Tyle, że tym razem nie ma swojej ekipy, ani statku, który na niego czeka. Wszystko musi zdobyć sam, a nie każdy chce mu pomóc. Może i był kiedyś żywą legendą, ale teraz kojarzy się negatywnie. Star Trek: Picard wolno się rozkręca, ale scenarzyści dobrze wiedzą, że nie mają się tak naprawdę gdzie śpieszyć. Zarówno dobrze nam znani bohaterowie jak i nowi, którzy są dopiero wprowadzani, muszą nakreślić nam historię, a do tego trzeba czasu. Dlatego twórcy powoli dozują nam informacje, budując napięcie. Robią to dużo sprawniej niż koledzy z Discovery. Ale też nie ma się co dziwić, mają dużo lepszy materiał i kultowych bohaterów, których tamci mogą im tylko pozazdrościć. Pierwszy odcinek jest solidny, a dwa kolejne tylko podkręcają tempo, pokazując że obrany przez twórców kierunek jest słuszny a całość nie jest tylko zarzuconą przynętą na nostalgicznych fanów, by przyciągnąć ich do platformy Amazon.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj