Tym razem w Star Trek: Strange New Worlds cały odcinek spędzamy wewnątrz statku Enterprise, więc eksploracji innych światów nie ma za wiele. To nie przeszkodziło, by pokazać najlepszy jak do tej pory epizod tego sezonu.
Najnowszy odcinek serialu Star Trek: Strange New Worlds zatytułowany został Memento Mori. Wydawało mi się to dość ironiczne, bo przecież mamy Pike'a, Spocka i Uhurę w załodze, a zatem bohaterów, którzy na pewno nie umrą – twórcy chcą przecież zachować kanoniczność produkcji CBS. Trudno też na tym etapie sezonu oczekiwać, że nastąpią pierwsze tak drastyczne zakończenia wątków nowych postaci, ledwie przez nas poznanych. Obawy nie były potrzebne, bo 4. odcinek trzyma w napięciu do ostatniej minuty i bez wątpienia jest to najlepszy tydzień ze Star Trekiem od dawna.
Tytułowe Memento Mori wybrzmiewa już na początku odcinka, kiedy dowiadujemy się, że jest Dzień Pamięci Gwiezdnej Floty, a zatem bohaterowie oddają hołd wszystkim, którzy oddali życie podczas eksploracji kosmosu. Mamy też bohaterkę odcinka, którą jest La'an (Christina Chong). Nie chce ona tkwić w przeszłości, więc rezygnuje z gestu założenia spinki upamiętniającej tych, którzy odeszli. Dowiadujemy się, że ma nieprzepracowaną traumę wywołaną odejściem kogoś bliskiego, co staje się jednym z motywów przewodnich i prowadzone jest subtelnie, z jednoczesnym wykorzystaniem kreatywnych tropów.
W tej konwencji nie przeszkadza mi, że akurat ten dzień został zakłócony atakiem ze strony naprawdę poważnego dla Gwiezdnej Floty zagrożenia. Kupuję to, bo pakowanie się w kłopoty przez Gwiezdną Flotę i statek USS Enterprise związane jest z nietypową koincydencją, więc to działa. Bohaterowie początkowo mierzą się z nieznanym zagrożeniem, zostają przyparci do muru i dostają ostre cięgi. Liczba rannych rośnie, a załoga musi zmagać się z wieloma przeciwnościami losu, które akurat teraz musiały się przytrafić w takim natężeniu.
Twórcom udało się zbudować świetny klimat tego odcinka. Przypominał on najlepsze thrillery z akcją w zamkniętej przestrzeni. A jego tytuł powraca w myślach wielokrotnie i przez moment można mieć wrażenie, że nikt nie jest bezpieczny. Dodam jeszcze, że La'an została bohaterką odcinka nie tylko przez odmowę przypięcia spinki, ale też dlatego, że miała styczność z Gornami, zagrożeniem nękającym załogę Enterprise. Bohaterka zmuszona jest przeżywać swoją traumę ze zdwojoną siłą, ale znowu mogę przymknąć na to oko, bo takie wydarzenia budują charakter i siłę czołowych członków ekipy, więc to na pewno zaprocentuje w przyszłości.
Napięcie zbudowane zostało znakomicie, a udało się zrobić to za pomocą banalnych środków. Wywołane atakiem zwarcie sprawia, że napęd warp jest uszkodzony, narzędzia medyczne nie działają i konieczne jest stosowanie "starożytnych" medykamentów, co gorsza – zepsuła się klimatyzacja. Tradycją Star Treka jest prowadzenie historii w formie kostki domina, jedna przewrócona część powoduje lawinę nieszczęść. Jak już wspomniałem, to działa w tej konwencji i przekłada się na świetną rozrywkę.
Wrogowie sprawiają wrażenie, jakby droczyli się z Gwiezdną Flotą, ale to znacząco wpływa na stawkę tego odcinka. W tym wszystkim mamy jeszcze zagrożenie eksplozji w ładowni, co doprowadziłoby do katastrofalnych skutków. I właśnie w tej sytuacji podwyższonego ryzyka możemy przekonać się, dlaczego to Pike objął stanowisko kapitana Enterprise. Jest zdeterminowany, pewny siebie i skupiony, aby ocalić wszystkich swoich członków załogi. Staje się oparciem, kimś, kto daje pewność, że można z tej trudnej sytuacji wyjść zwycięsko. W odniesieniu do postaci odcinka wypada to bardzo dobrze, bo La'an, zainspirowana działaniami swojego dowódcy, może wygrać walkę z wrogiem także w swojej głowie.
Forma serialu przekłada się na napakowanie akcją każdego odcinka do granic możliwości, co nie dla wszystkich musi być zaletą. Tutaj jednak rozłożono kapitalnie akcenty, a także zbudowano świetne napięcie. Okazało się, że nikt podczas takich starć nie ma na sobie niezniszczalnej tarczy.