Chuck Wendig w książce Star Wars: Aftermath tworzy specyficzną narrację, która odróżnia tę powieść od innych historii osadzonych w świecie Gwiezdnych Wojen. Chodzi o luźne podejście do opowiadania wydarzeń. Sprawia to wrażenie, jakby autor w lekki sposób rozmawiał z nami i opowiadał, jak dana scena rozgrywała się z perspektywy danego bohatera. Niektóre wydarzenia opisane są w taki sposób z trzech perspektyw, a każda z nich w pewien sposób różni się od pozostałych w zależności od wiedzy danej postaci. Ważne też jest to, że każde to spojrzenie jest utrzymane w stylu danego bohatera. Początkowo czyta się to dziwnie, ale z czasem można docenić styl, który naprawdę wciąga. Dzięki temu Star Wars: Aftermath czyta się bardzo szybko. Nie mamy tutaj w głównych rolach znanych z Oryginalnej Trylogii postaci. Bohaterowie Rebelii, a teraz już tworzącej się Nowej Republiki, są gdzieś w galaktyce i w zasadzie nie wiemy, co robią. Fabuła skupia się na kilku nowych postaciach, takich jak weteranka Rebelii, łowczyni nagród, agent imperialny i admirał Imperium, a każda z nich ma ukształtowaną osobowość, która przez całą książkę jest sprawnie rozwijana. Z każdą stroną lepiej poznajemy ich oraz historie, które zbudowały ich charakter. Autor potrafi stopniowo zdradzać informacje, pobudzając ciekawość i oferując coś naprawdę interesującego. Koniec końców jednak nie wszystkie postacie są na tyle ciekawe, by można było odczuć pełną satysfakcję. Nie chodzi o jakiś błąd pisarza w ich kreowaniu, bo wykonuje on kawał dobrej roboty - po prostu w samym zamyśle niektórych osób jest coś, co nie do końca działa. Pod tym względem nie wszystko stoi na wysokim poziomie. Fabularnie jest kameralnie, ale ciekawie i odpowiednio klimatycznie. Cały zamysł spanikowanego Imperium na naradzie jest dobrym początkiem drogi po Powrocie Jedi. Jest tutaj sporo dobrych pomysłów, nieźle prowadzonej akcji, kilka niespodzianek i trochę humoru. Ogólny ton powieści jest raczej poważny i porusza dojrzałe kwestie wpływu tak wyniszczającej wojny na jednostkę. Czytamy o tym pod kątem głównych bohaterów, którzy sobie z tym radzą, ale także w kilku innych mądrze opisanych momentach, które nadają fajny kontekst temu, jak znana widzom bajkowa wojna działa na tych zwykłych, szarych ludzi z dalszych szeregów. Wendig potrafi wziąć te elementy i naprawdę interesująco je scalić oraz pokazać coś delikatnie głębszego. Tempo opowieści jest wysokie, bez dłużyzn, ale zdarzają się momenty, w których przez pewne obyczajowe wątki trochę jesteśmy wybijani z rytmu.
Źródło: Uroboros
W Stanach Zjednoczonych książka ta wywołała burzę z uwagi na poruszane kwestie homoseksualne. Poza tym, że fani starego Expanded Universe przeprowadzili nieudany bojkot, pojawiały się negatywne komentarze, że przecież jak można takie rzeczy dodawać do świata Gwiezdnych Wojen. I wiecie co? Nie ma to żadnego znaczenia. Motyw ten pojawia się w dwóch zdaniach i stanowi tylko drobny czynnik (raz nawet humorystyczny). Wpleciono go subtelnie i nie ma on żadnego znaczenia. Cały ten szum jest przesadzony. Ot, po prostu element oddający naszą rzeczywistość. Ważnym elementem książki jest interludium, które pojawia się co jakiś czas pomiędzy rozdziałami. Są to kilkustronicowe, oderwane od siebie i całości opowiastki pokazujące, co dzieje się w innych rejonach galaktyki, i wydaje mi się, że też wprowadzające pewne elementy, które są ważne dla przyszłych filmów oraz całego kanonu. Czy to wzmianka o pewnej zbroi, czy o tajemniczych postaciach kupujących miecz świetlny, czy o tajemniczym kimś, kto 30 lat przed wydarzeniami z filmu schronił się na Jakku - to swoiste ziarna, które będą kiełkować w kolejnych książkach rozbudowujących całość i zapełniających ten świat. Jestem zaintrygowany, a chwilami bardziej ciekawiło mnie to niż historia właściwa. Szkoda tylko, że mało rzeczy powiązało się z Przebudzeniem Mocy poza jedną kluczową. Końcowy cliffhanger jest czymś, co po prostu trzeba omówić. Okazuje się, że ktoś stoi w Imperium nad admirał Sloane. To dobry wstęp do drugiego tomu, ale sęk w tym, że opis tej postaci bardzo przypominał mi admirała Thrawna ze starego kanonu. Mam nadzieję, że w istocie to będzie on! Star Wars: Aftermath okazuje się niezłym i interesującym początkiem nowego kanonu po Powrocie Jedi. Udaje się to zrobić trochę inaczej niż kiedyś, bo nie jesteśmy atakowani Wielką Trójką popularnych bohaterów, tylko obserwujemy sprawnie opowiedzianą historię zwykłych, szeregowych osób, które przeżywają jakąś przygodę. Nie brak klimatu, fabuła jest ciekawa i ma wiele fajnych rozwiązań. Niektóre rzeczy nie działają należycie, pewne rozwiązanie są przekombinowane, ale całościowo wychodzi to dobrze. Co najważniejsze, całość opisana jest tak, że bez problemu można zacząć przygodę z tym światem od tej powieści. Czasem trzeba będzie jedynie nadrobić nazewnictwo i inne drobne elementy. Koniec końców naprawdę czuć w tym Moc Gwiezdnych Wojen.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj