Poprzednie odcinki dobrze sobie radziły w kwestii rozwoju bohaterów. Tak jak wcześniej w końcu swój czas dostali Zeb i Sabine, tak teraz ponownie twórcy biorą się za Herę. Jej wątek w 15. odcinku jest tym, czego można oczekiwać, bo twórcy w sposób przemyślany, niegłupi i interesujący zajmują się rozbudowaniem jej osobowości i charakteru. Dzięki ponownemu spotkaniu jej ojca - Chama Syndulli - możemy zobaczyć, co ukształtowało Herę i dlaczego jest taka, jaka jest. Jej relacja z Chamem jest trudna, a zaznaczone problemy są dojrzałe i przekonujące. Dzięki temu Hera wiele może zyskać w oczach widzów, bo doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, co ją motywuje i napędza do walki z Imperium. W pewnym sensie pasuje tutaj przysłowie niedaleko pada jabłko od jabłoni. Sam Cham jest taki, jakiego pamiętamy z Wojen klonów, z odrobinę wyraźniejszym zarysowaniem fanatyzmu w jego walce. Wiem, że wydarzenia z jego udziałem z książki Star Wars. Lords of the Sith miały miejsce wiele lat przed tym odcinkiem, ale szkoda, że nawet odrobinę nie nawiązano do nich w postaci smaczku. Odczuć jednak można wpływ tamtych zdarzeń na to, jaki jest ten Cham - tamta porażka, utrata bliskich przyjaciół jedynie wzmocniła w nim ducha walki i także dolała oliwy do ognia jego fanatyzmu. W przypadku Chama zaciera się różnica pomiędzy bojownikiem o wolność a terrorystą, czyli mamy tak jakby odtworzenie motywu z książki w dość obrazowy sposób. To jednak nadal Gwiezdne Wojny i serial animowany, więc wszystko musiało zakończyć się pomyślnie (i nie mam nic przeciwko, bo droga do celu oraz emocje jej towarzyszące działają wyśmienicie). Plus za towarzyszy Chama, których możemy pamiętać jako dzieci z serialu Wojny klonów. No url Najbardziej bałem się 16. odcinka, ponieważ oparcie na schemacie współpracy dwóch wrogów jest ryzykowne i mogło skończyć się tragicznie. Twórcy ponownie w tym sezonie pozytywnie zaskakują, oferując ciekawą, zabawną i emocjonującą historię. Zeb oraz agent Kallus stworzyli niespodziewanie fajny duet, który chce się oglądać. Ich współpraca, wzajemna nieufność i budowanie szacunku zostają rozegrane nadzwyczajnie. W tym wszystkim jest wręcz szokującą dojrzałość, jakiej nigdy nie spodziewałbym się po tym serialu. Nie tylko pojawiła się ona w relacji Zeba z Kallusem, ale przede wszystkim wspaniale jest widoczna w puencie, gdy obaj wracają do swoich "domów". Może to i mało subtelne, ale zarazem piękne i trafiające w punkt. Interesującym zabiegiem było pokazanie Geonosis po latach od Wojny Klonów. Cała pułapka, starcie z imperialnymi oraz walka to elementy stojące na dobrze znanym poziomie serialu - jest rozrywkowo, czasem głupkowato (szturmowcy nigdy się nie nauczą...), ale na tyle fajnie, że zapewnia to frajdę. Tak naprawdę tutaj uwagę przykuwa sam motyw zniknięcia mieszkańców Geonosis. Przypuszczam, że kwestia ta nie zostaje poruszona przypadkowo w nowym kanonie i być może kiedyś wątek ten zostanie jeszcze poruszony. Jestem zaciekawiony. Star Wars Rebels pozytywnie zaskakują każdym kolejnym odcinkiem, stając się prawdziwymi Gwiezdnymi Wojnami. Czy może być jeszcze lepiej?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj