Finał 3 sezonu Star Wars Rebeliantów to wiele ważnych, dramatycznych wydarzeń. Jest klimat, walki, ale... zabrakło emocjonalnego uderzenia idealnego finału poprzedniej serii.
Cieszy mnie Wielki Admirał Thrawn, który przez większość odcinka jest taki, jakiego znam i uwielbiam. Tak naprawdę jest nawet kimś więcej, bo poza byciem genialnym strategiem, dostajemy też wojownika. Lars Mikkelsen genialnie gra Thrawna, a każda scena z nim ma wyjątkowy klimat. Jego początkowe starcie z Kallusem ustawia tempo finału, pokazując pierwsze z bardzo istotnych wydarzeń tego odcinka. W tym wątku tak naprawdę brak mi przede wszystkim większej dramaturgii i konsekwencji. Kallusa życie zmieniło się, otwarcie będzie rebeliantem, ale nie jestem przekonany, czy to na pewno dobre rozwiązanie. Jest to postać ciekawa, która dobrze się rozwinęła przez te sezony głównie dzięki wspólnym historiom z Zebem, ale w kontekście tej fabuły to za mało. Wydaje się, że pod względem fabularnym, większą wagę miałaby jego śmierć. Poświęcenie dla Rebelii, które ostatecznie cementuje wiarę w to, że nie wszyscy imperialni są źli.
Atak na bazę rebeliantów może się podobać, bo dostajemy w tym momencie wiele dobrze zrealizowanych efektownych kosmicznych starć. Zdecydowanie w tym aspekcie to jest najlepsza rzecz, jaką twórcom kiedykolwiek wyszła. Bitwa ma odpowiedni rozmach, ma emocje i zwroty akcji. Cieszy też fakt umieszczenia we flocie Thrawna dwóch Interdictorów, które pojawiały się już w książkach, a są doskonale znane ze starego kanonu. Najjaśniejszym momencie jest poświęcenie Sato. Postać będąca w tym serialu nie ma żadnego znaczenia, tak naprawdę nawet nikt nie pokusił się o rozwinięcie jego osoby, ale to nie ma znaczenia. W tym momencie jest on rebeliantem rzucającym swoje życie na szali. To działa, to wywołuje ciary i ma świetną wizualną konkluzję. Scena jak jego statek przecina jak masło imperialny okręt wygląda fantastycznie.
Zarazem są momenty w bitwie, gdzie są niedopracowania, zgrzyty, które rzucają się w oczy. Są to detale, jak statki rebelii, które lecą przed siebie na śmierć i w ogóle nie strzelają. Czy imperialne myśliwce, które są znów wysyłane w liczbie kilku, choć na polu bitwy jest kilka niszczycieli. Trudno powiedzieć, czym to jest spowodowane. Brakiem przemyślenia szczegółów bitwy? Czy może lękiem przed przesadnym rozmachem, który po prostu byłby bardziej kosztowny? Są pewne rzeczy wynikające z animowanej konwencji, które bez problemu się akceptuje, ale te szczegóły, o których mówię, wyglądają bardziej jak niechlujstwo. Szkoda, bo mogło być o wiele lepiej.
Starcie na powierzchni planety w zasadzie jest zaledwie solidne. Wciąż irytuje mnie fakt, że Kanan bez problemu tnie nogi maszyny kroczącej jak masło. Kłóci się to z tym, jak to wygląda i jak prezentowana jest potęga imperialnego wojska. W tym wszystkim najważniejszy jest Bendu, który wziął udział w starciu, co było czynnikiem nieprzewidywalnym dla Thrawna. I mogę zrozumieć, dlaczego atak nie kończy się sukcesem, bo Thrawn opiera się na swojej analitycznej wiedzy, a Bendu był czymś kompletnie mu nieznanym. Trochę smuci fakt, że w odróżnieniu od poświęcenia Sato, ofiara Bendu nie ma żadnego sensu i znaczenia. Mam nadzieję, że jego zniknięcie w stylu Obi-Wana to jednak tylko fasada, a znaczenie postaci zostanie nakreślone w kolejnym sezonie.
Nie da się ukryć, że Thrawn zadał mocny cios rebelii dziesiątkując szeregi dwóch mocnych komórek organizacji. Straty rebeliantów są ogromne, a siły rozrzucone. Jest to zwycięstwo Thrawna, ale pomimo tego czuć niedosyt. I nie chodzi o moje fanowskie serce, które traktuje Thrawna bardziej emocjonalnie niż zwykły widz. Chodzi o fakt, że Thrawn w samym serialu był budowany jako genialny strateg zgodnie ze starym kanonem, a finał był kulminacją jego misternego planu. To był moment do pokazania jego wielkości poprzez cios, z którego bohaterowie łatwo się nie otrząsną. To musiało się skończyć śmiercią jednego z nich, by to miało sens. A tak niedosyt pozostaje, bo czuć, że twórcy nie wykorzystali potencjału. Dobrze jednak, że też nie odarli Thrawna z jego mistycznego geniuszu, bo pomimo wszystko nie wydarzyło się nic, co stałoby w sprzeczności z jego osobowością.
Koniec końców zostały popełnione pewne błędy, uproszczenia, a brak wykorzystania potencjału jest odczuwalny. Finał poprzedniego sezonu z emocjonalnym starciem Vadera z Ahsoką był niesamowity. Tutaj jest nieźle, tylko nieźle, ale nadal frajda jest spora.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h