Stara szkoła opowiada historię Coltona Briggsa, rewolwerowca o mrocznej przeszłości, który obecnie prowadzi spokojne życie z żoną i córką u boku. Niegdyś był postrachem na Dzikim Zachodzie, dziś zaś jest oddanym ojcem i mężem. Pewnego dnia sielanka zostaje brutalnie przerwana – grupa nieznajomych przybyszów napada na dom Briggsa i morduje jego żonę. W mężczyźnie natychmiast budzą się najmroczniejsze instynkty. Wraz z córką wyrusza w pościg za napastnikami, by pomścić śmierć swojej ukochanej. W roli głównej występuje Nicolas Cage, dla którego jest to debiut w tym gatunku. O jakim gatunku mowa? Otóż film jest westernem. W dodatku, z estetycznego punktu widzenia, naprawdę typowym. Mamy suche, słoneczne krajobrazy, małe miasteczko z saloonem, mężczyzn w kapeluszach i rewolwerowe porachunki. Klimatycznie i wizualnie wszystko układa się w bardzo spójną całość, produkcja jest mocno osadzona w estetyce kina Dzikiego Zachodu. Fabularnie natomiast jest już znacznie gorzej. Historia męża, który chce pomścić żonę, jest absolutnie sztampowa, pełna klisz i niestety bardzo przewidywalna. Już sam początek opowieści wyraźnie sugeruje, z czym będziemy mieć tu do czynienia, przez co późniejszy "twist" fabularny nikogo już nie zaskakuje. Dialogi między postaciami są sztuczne, a ich zachowania i reakcje na poszczególne wydarzenia niekoniecznie logiczne. Przez fakt uczynienia głównym bohaterem osoby z kamienia, film w zasadzie pozbawiony jest warstwy emocjonalnej. Jej namiastkę mamy jeszcze w pierwszej połowie, gdy na ekranie obecna jest pełna rodzina Briggsów. Później bohater działa jak robot, nie daje nawet odczuć, że przeżywa żałobę. Nie jest to wiarygodne, nie czuć tak naprawdę tej chęci zemsty i energii, jaka się z tym wiąże - bohaterowie zachowują się raczej tak, jakby działali na podstawie wypunktowanej instrukcji. Brak tu spontaniczności, brak jakiejkolwiek iskry. Z ekranu bije szablonowość i tym samym nuda. Nicolas Cage nie ma tu tak naprawdę zbyt wiele do zagrania – przez większość czasu snuje się w kadrach z kamienną twarzą, portretując niczym niewzruszonego twardziela. Ryan Kiera Armstrong wciela się w córkę bohatera, która została rozpisana tak, by bardzo go przypominać. Nic więc dziwnego, że i ona gra raczej bez emocji (choć jak na trzynastolatkę radzi sobie na ekranie całkiem fajnie). Poza główną dwójką w tle pojawia się wiele postaci, jednak są one tylko poboczne i finalnie niewiele znaczą. Grupa złoczyńców to stereotypowi złole, przedstawieni wyłącznie w czarnych barwach, strzelający złowrogimi minami i pociskami z rewolweru. Ich historia nie ma żadnego znaczenia, bo są to postacie praktycznie anonimowe. Wyjątkiem jest ich lider, który faktycznie otrzymał pewne uzasadnione fabularnie motywacje. Odtwórca tej roli, Noah Le Gros, wyraźnie angażuje się w tę postać. Choć lichy scenariusz nie daje dużego pola do manewru, aktor ma parę momentów, w których dobrze przedstawia szalone i zdeterminowane oblicze złoczyńcy. Stara szkoła to propozycja ciekawa z punktu widzenia gatunku. W końcu western nie jest pierwszym wyborem, jeśli chodzi o współczesne kino. Dzięki temu całość faktycznie się wyróżnia i może pozostać gdzieś w głowie. Biorąc pod uwagę całokształt – to typowy, niskobudżetowy średniak do zapomnienia. Seans niczego od widza nie wymaga, wszystko jest podane na tacy, w dodatku w bardzo oczywisty i przewidywalny sposób. Jeżeli szukacie czegoś, przy czym nie trzeba myśleć, z braku laku i ta propozycja się nada, choć tak naprawdę jest wiele lepszych. Jeśli zaś chcecie zaangażować się emocjonalnie, ten tytuł to strata czasu. Ode mnie 5/10 – w tym już plus za postawienie na klimat Dzikiego Zachodu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj