Stargirl odkrywa kolejne karty, pozwalając na pełne skupienie na dwóch postaciach: Beth i Ricku. Wyszedł z tego ważny i potrzebny odcinek.
W
Stargirl przez prawie połowę 2. sezonu spychano w tło postacie Ricka i Beth. Dano im zmarginalizowane wątki relacji z Grundym oraz rozwód rodziców. Ten odcinek to zmienia, bo twórcy poświęcają im czas, skrupulatnie rozwijając ich wewnętrzne problemy i jednocześnie wykorzystując ich do podkreślenia skali zagrożenia, jakim jest Eclipso. W końcu można zrozumieć, kim jest ten złoczyńca. Żerowanie na lękach daje mu siłę i pole do działania. Szkoda tylko, że nie ma żadnych motywacji. Historia sugeruje, że dręczy swoje ofiary dla samego dręczenia i ewentualnego pożarcia duszy. Kłopot w tym, że to nie jest atrakcyjna postać na serialowego antagonistę, a tworzenie wokół otoczki zagrożenia wypada absurdalnie i komicznie. Po prostu nie wierzymy, że jest on jakimś zagrożeniem. Nikt tutaj nawet nie sili się, by nadać mu odpowiednią wiarygodność i grozę. Z pewnością taką rolę miało pełnić zabicie Cindy i spółki, ale z uwagi na kiczowaty wizerunek Eclipso wypadło to fatalnie.
Wątek Ricka może się podobać, bo Geoff Johns i spółka pozwalają głębiej zanurzyć się w to, kim jest ta postać. Stargirl pozwala spojrzeć na Ricka, który uporał się z traumą śmierci rodziców, ale jeszcze siedzą w nim demony, z którymi musi walczyć. Przeraża, jak bardzo jest w tym osamotniony. Podobne wrażenie było z Yolandą, która pomimo próby pomocy Court i Ricka, tak naprawdę pozostała w tym sama. Jeśli chodzi o Ricka, wyciągnięcie ręki do Grundy'ego staje się wątkiem dość atrakcyjnym przez motyw lustrzanego odbicia. W jakimś sensie wydaje się, że scenarzyści, układając ich naprzeciw siebie, pokazują, że tak naprawdę niczym się od siebie nie różnią. Solomon Grundy zmienia się, gdy ktoś okazuje mu troskę i czułość, a przecież tak samo było z Rickiem, gdy był przepełniony gniewem po śmierci rodziców. Ta relacja ma poruszający, emocjonalny wydźwięk, który powinien dobrze zaprocentować w finałowych odcinkach.
Beth, znana szerzej jako najbardziej bezużyteczna postać tego serialu, też dostaje ciekawy wątek. To głównie z jej bezpośredniego spotkania z Eclipso możemy zaobserwować metody działania antagonisty - jak żeruje na jej lękach, niepewnościach i słabościach. To świetnie obrazuje złoczyńcę i jego podejście do ofiary. Cała sekwencja działa trochę dwojako. Z jednej strony dobry klimat z nutką grozy, z drugiej łopatologiczne wchodzenie na temat rasizmu i generalnie wykorzystywanie banalnych zagrań w ataku na Beth. Jeśli te sceny miały pokazać jedynie słaby punkt Eclipso, to
Stargirl w 2. sezonie staje się serialem jeszcze bardziej kuriozalnym niż do tej pory.
Stargirl stara się w tym odcinku wejść głębiej i są to starania zaledwie połowicznie udane, chociaż warto je podkreślić. Wciąż pozostaje wrażenie, że Eclipso to kiepski wybór na czarny charakter, a brak ciekawego pomysłu na jego ukazanie zaczyna coraz bardziej doskwierać. Zwłaszcza że łatwowierność Ricka i Beth to nudna, gatunkowa klisza, niemająca żadnego uwiarygodnienia. Notabene: sceny z Grundym znów boleśnie przypominają o niewielkim budżecie 2. sezonu. Animacja ruchu podczas jego pierwszego pojawienia się wypadła na sztuczną i niedopracowaną.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h