Pierwszy odcinek StartUp nie zapowiada dobrego serialu. Można tylko mieć nadzieję, że w kolejnych tygodniach akcja będzie bardziej interesująca.
StartUp opowiada o kilku różnych bohaterach, których łączy sprawa pewnej kwoty pieniędzy. Pilot pokrótce przedstawia nam każdego z nich i zawiązuje akcję, ale robi to w stylu dalekim od zachwytów. Historia rozgrywa się w przewidywalny sposób i w żadnym momencie nie trzyma w napięciu. Zakończenie może sugerować, że na emocje przyjdzie czas w następnych odcinkach, lecz to wciąż za mało, bo sam pomysł wydaje się nudny. Żaden z wątków nie oferuje niczego godnego uwagi.
Nie bez echa pozostaje sposób, w jaki twórcy zdecydowali się rozpocząć serial – nagromadzeniem scen seksu. Ich częstotliwość jest stanowczo za duża. Nie wprowadzają niczego ważnego do fabuły, a jedynie zapychają odcinek. Sprawiają wrażenie, jakby twórcy usilnie chcieli sprzedać widzowi produkcję dla dorosłych, dojrzałych widzów. Tylko to nie jest właściwa droga. Lepiej w pilocie prezentowały się tortury – mało oryginalne, niezaskakujące drastycznością, ale pokazujące bezwzględność serialowego świata. Tutaj nikt nie będzie się wzdrygał przed brutalnymi metodami, żeby osiągnąć swój cel. Jednak to tylko jedna scena, na razie ciut za mało.
Dobre wejście zaliczył Phil Rask, w którego wciela się Martin Freeman. Aktor gra (na pierwszy rzut oka) niebezpiecznego agenta FBI. Jego scenom towarzyszą mocne, wyraziste dialogi – jako że są to pierwsze minuty serialu, wyrobiły trochę oczekiwania względem dalszego ciągu. Sama postać ma dość osobliwy charakter i niejednoznaczne intencje. Dodatkowo potrafi wytrącić rozmówcę z równowagi, zaś Freeman swoim warsztatem przykuwa uwagę – jest bezbłędny. Niestety Phil nie dostaje dużo ekranowego czasu, a pozostali bohaterowie już nie są tak magnetyzujący.
No url
Wyjątkiem może być jedynie gangster Ronald Dacey, który cechuje się odmiennym charakterem niż jego koledzy z otoczenia – działa rozważnie, nie pod wpływem emocji. Potrafi skupić na sobie uwagę, chociaż to głównie zasługa wcielającego się w niego aktora (Edi Gathegi). Natomiast kiepsko prezentuje się Izzy Morales, mająca pomysł na nową wirtualną walutę. Jej rzekomy geniusz nie przekonuje, a tworzony przez nią projekt został pobieżnie przedstawiony, dlatego brakuje mu pozorów wiarygodności. Bankier Nick Talman, który decyduje się pomóc kobiecie, robi to z niejasnych powodów. Nie przepada za ojcem i nie chce go wspomóc, ale czy to rzeczywiście odpowiednia motywacja do współpracy z kimś, kto wydaje się szalony? Trudno powiedzieć, co takiego widzi w pomyśle Izzy, a to powoduje obojętność na jego poczynania.
Generalnie nie ma tu postaci, której można byłoby kibicować albo stanowiłaby najważniejszy punkt historii. Tym samym też nie wiemy, w jakim kierunku się ona potoczy – i nawet niekoniecznie czujemy chęć sprawdzenia tego. Dobry thriller musi trzymać w napięciu – ten nie trzyma. Nie angażuje, nie ciekawi... W sumie wypada nijako, a gdyby nie Freeman, sytuacja wyglądałaby gorzej. Za dalszym oglądaniem
StartUp przemawia właśnie obecność tego brytyjskiego aktora, nadzieja na rozkręcenie się fabuły i świat, w którym ludzie z różnych warstw zostają połączeni kwestią pieniędzy. Może jeszcze wyniknie z tego coś, co będzie warto śledzić.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h