Drugi sezon Stranger Things, jednej z flagowych produkcji Netflixa, był dla mnie pewnego rodzaju rozczarowaniem. Bracia Duffer postanowili bowiem dostarczyć nam to samo co w pierwszym sezonie tylko z dwa razy większym rozmachem. Jednak same historie były bliźniaczo podobne. Obawiałem się, że pomysły twórcom się wyczerpały, że jadą na oparach i dobrym wrażeniu zbudowanym w pierwszym sezonie. Okazało się, że Dufferowie mają nam coś jeszcze do opowiedzenia. Historię, która swoim mrokiem i pomysłem przebija nawet pierwszy sezon. Oto w 1984 roku w małym miasteczku Hawkins pojawiają się komuniści. I to z dalekiej Rosji. Kontynuują oni dzieło Amerykanów, czyli starają się za wszelką cenę przebić na drugą stronę. Ich działania mają daleko idące konsekwencje, z czego „towarzysze” nie zdają sobie sprawy. Wszystko odbywa się podczas letniej przerwy, kiedy to nasi bohaterowie starają się w jak najmilszy sposób spędzić okres laby.  Mike (Finn Wolfhard) i Eleven (Millie Bobby Brown) cieszą się swoim związkiem, co doprowadza do szewskiej pasji Hoppera (David Harbour). Dustin (Gaten Matarazzo) wraca do miasteczka po miesięcznej nieobecności spowodowanej wyjazdem na obóz naukowy, gdzie poznał miłość swojego życia. Nancy odbywa staż w lokalnej gazecie i zderza się z szowinistycznym i seksistowskim traktowaniem ze strony szefa i starszych redaktorów. Jedynie Will ma trudności  w odnalezieniu się w nowej sytuacji, w której koledzy nie mają czasu, by zagrać z nim w gry RPG. Po za tym coraz częściej podskórnie zaczyna wyczuwać jakiś niezidentyfikowany niepokój. Jakby łupieżca umysłów powrócił, co jest przecież niemożliwe, ponieważ Eleven zamknęła portal. Bracia Duffer zrozumieli, że nie mogą jedynie podkręcać poziomu grozy bez większych zmian w scenariuszu. Dlatego teraz odrobili pracę domową i serwują nam zupełnie inną opowieść. Dojrzalszą, skierowaną do widzów, którzy jak głowni bohaterowie dorośli i oczekują czegoś mroczniejszego. Poważniejszego. Dlatego zagrożenie, które się pojawia, ocieka krwią. Sieje postrach nie tylko u mieszkańców miasteczka, ale także u widzów, bo trzeba przyznać, że pod względem wizualnym zaprezentowane potwory spokojnie mogłyby się znaleźć w klasycznym horrorze. Twórcy nie zrezygnowali jednak z nawiązań do popkultury i lat 80. Czuć to już na samym początku pierwszego odcinka, w którym przepakowany Rosjanin niczym Terminator rozprawia się z nieposłusznym naukowcem. Nawet kadry, w jakich ta scena została zrealizowana, nawiązują do klasyku z Arnoldem Schwarzeneggerem. Zresztą twórcy wcale tego nie kryją i kilka razy dosłownie nawiązują do hitu Jamesa Camerona. Sama konstrukcja tego sezonu przypomina dobrej klasy horror. Zaczyna się od sielanki głównych bohaterów, a później z każdym rozdziałem robi się coraz bardziej mrocznie, aż dochodzi do genialnego finału. Tam znów cztery oddzielne historie jakby łączą się w jedną. Dlaczego cztery? Ponieważ twórcy postanowili jeszcze bardziej rozbić grupę naszych bohaterów na mniejsze. Obserwujemy więc dziennikarskie śledztwo Nancy i Jonathana, policyjne śledztwo Hoppera i Joyce, dzieciaki, które powoli zaczynają orientować się, że łupieżca umysłów powrócił, oraz Dustina i Steve’a, którzy wpadają na ślad rosyjskich szpiegów. Każdy z tych wątków jest świetnie napisany i żaden nie odstaje poziomem. Dzięki temu każdy odcinek ogląda się z ogromnym zainteresowaniem. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz usiadłem i obejrzałem jakiś serial Netflixa w całości za jednym posiedzeniem. Funkcja binge-watching znowu została u mnie aktywowana. Podoba mi się to, jak wszystkie postaci zostały rozpisane. Dodano im nowe motywacje. Widać też, że upływ czasu znalazł swoje odzwierciedlenie w scenariuszu. Podejście do życia dzieciaków się zmienia w nawiązaniu do ich wieku. Interesują ich już inne rzeczy, co także jest częścią fabuły. Nie każdy bowiem dojrzewa w tym samym tempie. Dlatego ta niegdyś zwarta grupa zaczyna się powoli rozpadać. Rozterki personalne zmiksowane z zagrożeniem, jakie znów zawita do ich życia, świetnie się przeplatają i bardzo często wpływają na ich decyzje. Stranger Things zawsze miało dobry soundtrack, ale w trzecim sezonie mam ważenie, że został on jeszcze lepiej wyselekcjonowany. Piosenki podbijają atmosferę panującą w danych odcinkach. Nawet słowa wybranych utworów świetnie nawiązują do tego, co oglądamy na ekranie. Moim zdaniem jest to najlepszy sezon tego serialu i z jeszcze większym zainteresowaniem czekam na kolejny, by zobaczyć, jaki pomysł mają bracia Duffer na rozwiązanie tej historii. Jedno jest pewne, Stranger Things wraca na tron najlepszych seriali w stajni Netflixa.
.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj