James Gunn po krótkiej przerwie wraca do Strażników Galaktyki. Jeszcze przed trzecią pełnometrażową częścią ich wspólnych przygód na platformę Disney+ trafia świąteczny prezent.
Podobno pomysł na nakręcenie świątecznej odsłony narodził się jeszcze na planie drugiej części
Strażników Galaktyki w 2016 roku. Wpadł na niego
James Gunn, ale uznano to za żart. Jednak ziarno padło na podatny grunt – czyli wyobraźnię Kevina Feigego – na którym kiełkowało przez jakiś czas. I teraz wraca do nas jako projekt specjalny ze świata MCU. Nie jest to nic nowego. Wszak w tym roku w podobny sposób został zaprezentowany
Wilkołak nocą w reżyserii Michaela Giacchina.
Na planecie wyzwolonej przez Strażników życie powoli zaczyna wracać do normy. Co nie znaczy, że nasi bohaterowie pogodzili się z sytuacją po pokonaniu Thanosa. Peter (
Chris Pratt) jest przybity faktem, że Gamora (Zoe Saldana) odeszła. Drużyna, by wyrwać kolegę z objęć rozpaczy, postanawia wprowadzić bożonarodzeniowy nastrój. Kraglin (Sean Gunn) sugeruje nawet, że to ulubione święto Petera, choć od lat nie miał okazji go obchodzić. Problem w tym, że nikt nie wie, czym te święta tak naprawdę są. No i dochodzi do tego znalezienie najlepszego prezentu na świecie, który wywoła uśmiech na twarzy Star Lorda. W tym celu Mantis (Pom Klementieff) i Drax (
Dave Bautista) udają się na Ziemię.
Nie będę Was bajerować, produkcji tej daleko jest do dwóch pełnometrażowych części. Widać, że wszystko budowano na jednym żarcie, czyli na Kevinie Baconie. Co nie znaczy, że ten 44-minutowy film nie odciśnie jakiegoś małego piętna na MCU. James wcisnął tutaj kilka rzeczy, które najprawdopodobniej zostaną rozwinięte w trzeciej części. Mówię szczególnie o tym, co dokładnie łączy Star Lorda i Mantis. Ale to w sumie byłoby na tyle. Reszta do luźne żarty i puszczanie oka do widza.
Samych Strażników – Nebuli, Rocketa, Groota i Petera – jest tutaj niedużo. Historia skupia się raczej na podróży Mantis i Draxa, którzy mają dowiedzieć się, czym są święta i o co w nich tak naprawdę chodzi. Reszta to statyści.
Moim zdaniem wprowadzenie do tego świata Kevina Bacona jako jego samego jest równie genialnym pomysłem co pokazanie w poprzedniej części Davida Hasselhoffa jako... Davida Hasselhoffa. Prosty zabieg, ale niezmiernie zabawny. Do tego aktor świetnie się bawi, gdy przedstawia alternatywną wersję siebie. Jest on niekwestionowaną gwiazdą tej świątecznej produkcji. Gunn postanowił wykorzystać także talent muzyczny gwiazdy
Footloose. Wydaje mi się, że fani komponowanych przez reżysera soundtracków (zarówno ze
Strażników Galaktyki, jak i z
Legionu Samobójców czy
Peacemakera) będą zadowoleni. Kolejna lista utworów warta odpalenia na Spotify.
Wizualnie ten krótki film nie powala. Postawiono na prostotę, bez udziwnień i nadużywania efektów specjalnych. Jak rozumiem, reżyser dostał minimalny budżet na tę produkcję i zrobił tyle, ile mógł. Na szczęście postanowił się pobawić. Wszystkie sceny retrospekcyjne są przedstawiane jako animacja w stylu lat 80. Dzięki temu nie musiał szukać aktora, który wcieliłby się w nastoletniego Pete’a. Jak rozumiem, na to jeszcze MCU ma czas.
Film
Strażnicy Galaktyki: Coraz bliżej święta daje trochę świątecznej radości i wywołuje kilka wybuchów śmiechu. Nie jest to może poziom, do jakiego przyzwyczaił nas Gunn, ale fajnie było choć przez chwilę zobaczyć Strażników w jakimś innym entourage'u. W końcu nie muszą desperacko ratować Galaktyki. No i jest to też lekkie wprowadzenie trochę innej grupy Strażników. Kosmiczna rodzina Quilla się rozrasta, co tylko potęguje mój apetyt na nadchodzącą trzecią część w przyszłym roku.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h