W tym roku zadebiutowała u nas 22. książka z cyklu o Dirku Pitcie, w zeszłym - 23. film o przygodach Jamesa Bonda. Nie bez przyczyny przywołuję agenta Jej Królewskiej Mości - on i Dirk Pitt mają ze sobą wiele wspólnego. Ale może po kolei. "Strzała Posejdona", bo o niej mowa, to kolejne przygody Pitta, dyrektora NUMA (rządowej jednostki, której zadaniem jest między innymi badanie oceanów oraz tego, co skrywają). Tym razem Dirk, jak i cała agencja (oraz jego rodzina), zostają wciągnięci w sprawę, od której, nie bójmy się tego zdania, zależą losy światowej gospodarki oraz obronności Stanów Zjednoczonych. Wszystko przez tajny projekt marynarki USA - najnowocześniej łodzi podwodnej, która ma być… przełomowa. Problem w tym, że ktoś umiejętnie sabotuje całość przedsięwzięcia, nie tylko je wstrzymując, ale zagrażając czemuś znacznie więcej niż tylko potędze militarnej USA.
Przeciwnicy nie przebierają w środkach, uderzając gdzie i w co popadnie - a odpowiednie służby wydają się bezradne. Ale od czego jest Dirk Pitt, superbohater w pełnym tego słowa znaczeniu (co prawda bez strzelania laserem z oczu, ale to chyba w sumie zbędny bajer…). Wydaje się on być takim morskim Jamesem Bondem - jest przystojny, inteligentny, nie brak mu ogłady, sprytu, uroku osobistego… Długo można by wymieniać. Z MacGyvera odziedziczył to, że dosłownie z niczego potrafi (wraz ze swoimi współpracownikami) zrobić coś, co działa od razu i ratuje go z niejednej opresji. Dodatkowo to człowiek o wielkiej empatii, potrafiący ryzykować dla ratowania każdego.Brzmi ciekawie? Niestety w produkcie finalnym, książce, już tak świetnie nie jest.
Kilka razy podczas czytania złapałem się za głowę - przede wszystkim przez "absurd" niektórych scen. To jest powieść sensacyjno-kryminalna w pełnym tego słowa znaczeniu - akcja goni akcję, trup ściele się gęsto, pojawia się coraz więcej pytań i coraz mniej odpowiedzi. Jednak jeżeli początkowe sceny z wysadzaniem kopalni jeszcze trzymają ramy prawdopodobieństwa i mają klimat, to już od pierwszej sceny z Dirkiem zaczyna się "ubaw" akcyjny po pachy - przynajmniej w moim odczuciu. Nie mam nic przeciwko szybkim wydarzeniom, eksplozjom, szalonym pościgom - tylko czasem brak w nich jakiejkolwiek dozy logiki. Bohaterowie miejscami zachowują się tak, jakby wcale nie groziło im wielkie niebezpieczeństwo i jakby ta sprawa nie dotyczyła życia i śmierci (zwłaszcza na początku). Dają się wciągać w pułapki, które każdy szary przechodzień łatwo by dostrzegł (a agentka NCIS jest jakoś na nie ślepa).
Właśnie, postacie - uszyte są z dwukolorowych materiałów: białego i czarnego. Granica pomiędzy tymi dobrymi i tymi złymi jest zarysowana niezwykle jasno, ale i bardzo stereotypowo. Czarne charaktery zawsze mają dobre wejście, ale potem giną; są okrutni, bezwzględni, niemili. Dobrzy zawsze są o krok od śmierci - ale też zawsze udaje im się uciec (i są to mili kompanii do wszystkiego). Ich psychika, nawet emocje, nie są głęboko rozbudowane - czasem by się to przydało, żeby chociaż trochę odsapnąć w akcji. A chyba "najzabawniej" wypada główny czarny charakter i jego motywacje - już kinowy Mandaryn w Iron Man 3 wypadł bardziej przekonująco. Sama tajemnica opowieści też raczej nie należy do skomplikowanych - dość szybko się wyjaśnia, a i bez tego czytelnik jest w stanie sam ją wcześniej odgadnąć.
Ale książka ma też i swoje plusy. Głównym jest osadzenie na akcji na (i w) oceanach. Autor, zapalony ich badacz i poszukiwacz zatopionych okrętów, pokazuje, że zna się na rzeczy. Ilość szczegółów oraz wiedzy, którą przekazuje, jest imponująca, ale nie przytłaczająca - czyta się o nich bardzo przyjemnie. Umiejscowienie akcji na wodzie daje też możliwość opisu ciekawych potyczek, włącznie z tą finałową. Nie zdradzę, gdzie się ona odbywa, ale chyba do tej jednej jedynej nie mam zastrzeżeń i przeżywałem ją z wypiekami na twarzy podczas lektury. Pomijając całą jej nieprawdopodobność. Za lokalizacje - wielkie brawa.
Książka jest pisana bez zbędnych albo bardziej szczegółowych opisów, dialogi są też raczej proste niż finezyjne. Czasem zdarza się próba przemycenia humoru (co średnio wychodzi) czy "epickiego zdania na cliffhanger" (co czasem działa, czasem nie). Opowieść podzielona została na krótkie rozdziały, co w połączeniu z pędzącą akcją daje bardzo krótki czas czytania. Jednak w tym przypadku nie wiem, czy to wychodzi na dobre - po lekturze nie pozostają praktycznie żadne emocje, żadna nostalgia czy chociaż stan zanurzenia w przedstawionym świecie.
Przyznaję, że po raz pierwszy spotkałem się z twórczością Cusslera. Jak zdążyłem poczytać w sieci, ma wielu oddanych czytelników. Jednak podczas czytania nie czułem, że to jest kolejny hit spod pióra uznanego pisarza. Ale to nie jest na pewno książka zła - zwłaszcza jako odskocznia od wszechobecnych świecących (lub nie) wampirów czy zombie. To naprawdę solidna dawka akcji - ale czasem przesadzona. Przywodzi trochę na myśl te wszystkie filmy z lat 80. czy 90. z pokaźną liczbą wybuchów i trupów, ale za to fabułą prostą jak linijka. Jeżeli ktoś lubi takie klimaty, to z Dirkiem Pittem naprawdę dobrze spędzi czas.
A pozostali, jeśli chcą, też mogą spróbować. To akurat książka, którą można przeczytać bez wzdychania nad kompletnym upadkiem literatury popularnej i nie mając poczucia straconego czasu.