Zło kontra zło
Najwięksi superbohaterowie, obrońcy Ziemi, padli ofiarami Brainiaca i stali się marionetkami, które złoczyńca zamierza wykorzystać do realizacji własnych celów. Amanda Waller, dobrze wiedząc, że metaludzi mogą pokonać tylko inni metaludzie (i pewien Australijczyk), decyduje się na desperacki krok i powołuje Task Force X, czyli grupę złożoną z czarnych charakterów. W ten sposób Deadshot, Harley Quinn, King Shark i Kapitan Boomerang, po dodatkowej zachęcie w postaci ładunków wybuchowych umieszczonych w ich głowach, trafiają na ulice Metropolis i stają się ostatnim bastionem ludzkości w walce z kosmicznym najeźdźcą. Ich sytuacja nie jest godna pozazdroszczenia, bo muszą zmierzyć się z członkami Ligi Sprawiedliwości: Flashem, Zieloną Latarnią, Batmanem oraz Supermanem.To właśnie obsada, w połączeniu ze scenariuszem i efektownymi scenkami przerywnikowymi, ratuje Suicide Squad: Kill the Justice League przed kompletną katastrofą.
Historia jest prosta i przewidywalna, a do zakończenia (zostawiającego otwartą furtkę pod dalszy rozwój gry) można mieć zastrzeżenia. Nie da się natomiast ukryć, że świetnie działa tu chemia między bohaterami, a niektóre sceny potrafią autentycznie rozbawić. Duża w tym zasługa kapitalnych aktorów głosowych, którzy bardzo wiarygodnie wypadają w swoich rolach. Brzmią naturalnie, w wypowiadanych przez nich kwestiach czuć mnóstwo luzu. Świetne wrażenie robi zwłaszcza Tara Strong powracająca do roli Harley Quinn oraz Daniel Lapaine, którego głosem przemawia Kapitan Boomerang. Na tym jednak nie koniec udanych występów. Świętej pamięci Kevin Conroy w roli Batmana to klasa sama w sobie, Nolan North kolejny raz dał wyraz swojemu talentowi, udzielając głosu zarówno Pingwinowi, jak i Supermanowi, a Zehra Fazal okazała się naprawdę świetną Wonder Woman.
To właśnie obsada, w połączeniu ze scenariuszem i efektownymi scenkami przerywnikowymi, ratuje Suicide Squad: Kill the Justice League przed kompletną katastrofą. Jasne, rozgrywka bywa monotonna i frustrująca, ale niektóre żarty czy spektakularne pojedynki z herosami potrafią to zrekompensować. Przynajmniej w pewnym stopniu.
Niezależnie od tego, czy wybierzemy akrobatyczną Harley Quinn, czy potężnie zbudowanego King Sharka, zabawa wygląda bardzo podobnie.
Niestety, ale z postaciami wiąże się też pewien dość istotny problem: niewykorzystany potencjał. Rocksteady zdecydowało się sięgnąć po zróżnicowanych złoczyńców. Przynajmniej w teorii powinniśmy więc dostać postacie, które mocno się od siebie różnią, a na dodatek nie ograniczają ich moralne rozterki herosów pokroju Batmana. W praktyce jest z tym zdecydowanie gorzej. Niezależnie od tego, czy wybierzemy akrobatyczną Harley Quinn, czy potężnie zbudowanego King Sharka, zabawa wygląda bardzo podobnie i przez zdecydowaną większość czasu sprowadza się do prucia ołowiem do kolejnych fal podobnych do siebie wrogów. W tym wszystkim zagubiono gdzieś unikatowe cechy bohaterów, a różnice sprowadzają się w zasadzie wyłącznie do specjalnych umiejętności, pasywnych talentów i sposobów poruszania się, ale i do tego ostatniego można się przyczepić.
Suicide Squad: Endgame
Jak na grę-usługę przystało, zabawa w Kill the Justice League nie kończy się wraz z zobaczeniem napisów końcowych. Endgame nie odbiega zbytnio od tego, co czeka nas podczas kilkunastu godzin spędzonych przy kampanii fabularnej. Na dobrą sprawę można to podsumować słowami "jeszcze więcej tego samego". Wykonujemy powtarzalne misje, które sprowadzają się do walki z kolejnymi zastępami wrogów, ochrony jakiegoś punktu lub eskorty pojazdu, a następnie otrzymujemy za to surowce, sprzęt i doświadczenie, co pozwala nam wzmocnić bohaterów i podjąć się trudniejszych wyzwań. Być może komuś przypadnie to do gustu, ja jednak miałem dość po kilku godzinach, choć nie wykluczam, że powrócę wraz ze startem 1. sezonu, by przetestować zapowiedzianego już Jokera i inne nowości. Na ten moment nic jednak mnie przy grze studia Rocksteady nie trzyma. Gameplay znudził mi się jeszcze w trakcie ogrywania historii, świat jest pusty (nie licząc wszędobylskich zagadek i wyzwań Riddlera) i niewielki, a wśród wyposażenia i drzewek talentów nie znalazłem nic na tyle ciekawego, bym miał frajdę z zabawy i eksperymentowania z tym. Rocksteady nie zawiodło przynajmniej w jednym: grafika jest naprawdę przyzwoita. Modele głównych bohaterów to ścisła topka. Śmiało można postawić je obok największych i najładniejszych hitów ostatnich lat, a efekty towarzyszące odpalaniu najpotężniejszych zdolności robią wrażenie. Niestety idealnie nie jest, więc świat nieco rozczarowuje. Metropolis nie tylko nie ma klimatu jak Gotham znane z serii Arkham, ale też w porównaniu z nim jest zwyczajnie nijakie. Najgorszy jest jednak interfejs, który podczas misji cały czas bombarduje nas informacjami. Nie tylko wygląda to źle, ale jest też chaotyczne i miejscami ciężko się w tym wszystkim odnaleźć.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj