W drugim wydanym w Polsce tomie znanego przede wszystkim z wielkiego ekranu Oddziału (Legionu) Samobójców scenarzyści skupili się na dowodzącej nim z ramienia rządu Amandzie Waller. Wyszło to historii na dobre.
Przede wszystkim jednak historii wyszło na dobre to, że skupiono się właśnie na… historii. Bo w poprzednim tomie w zasadzie jedynie przedstawiono nam postacie i wysłano Oddział na kilka mordobić, kolejne sceny były ze sobą powiązane przy tym dosyć luźno. I w Suicide Squad: Walled In trafi się kilka podobnych sekwencji, gdzie z jakiegoś powodu scenarzyści postanowili przerwać akcję i dorzucić nam wstawki biograficzne kilkorga bohaterów, przez większość czasu mamy jednak do czynienia z pojedynczą, spójną opowieścią o upadku więzienia Belle Reve i starciu Waller z Thinkerem, co jest bezpośrednią konsekwencją opanowania świata przez Syndykat Zbrodni.
Choć zaczyna się od epizodu, w którym Waller właśnie, bez pomocy Oddziału czy innych superbohaterów, mierzy się z pewnym rządnym zemsty nadczłowiekiem, co stawia urzędniczkę przed wieloma trudnymi wyborami, czytelnikom zaś naprawdę wiele o niej mówi i w zasadzie konstytuuje ją jako bohaterkę i złożoną postać. Mimo iż nie jest to de facto fragment głównej opowieści, ale samodzielna fabuła, jest ona kluczowa dla dalszych wydarzeń, bo na tym, co z niej dowiadujemy się o Waller, później bazuje już główna oś opowieści z tego tomu.
Ta natomiast skupia się na walce o kontrolę nad więzieniem, w którym przetrzymywani byli członkowie Oddziału, a które było jednocześnie siedzibą zespołu Waller i miejscem składowania różnych rządowych brudnych tajemnic. Z których spora część w wyniku zamieszania wyjdzie na jaw, zmuszając oddział do połączenia sił m.in. ze Steelem (kojarzycie jest ten okropny film z Shaquillem O’Nealem?) i Power Girl.
W skrócie: dostajemy standardowy, solidnie napisany komiks superbohaterski, z dobrą proporcją efektownych scen walk i spokojnych dialogów, budujących interakcje w grupie. Dzięki ciągłości fabularnej mamy tu wreszcie odpowiednio dozowany dramatyzm, kolejne dołączające do akcji postaci nie wprowadzają zaś chaosu, ale wzbogacają opowieść, jak czyni to choćby ojciec King Sharka. Fakt natomiast, że to Oddział Samobójców, a więc historia „tych złych”, pozwala uniknąć patosu, a nawet zaoferować kilka ciekawych, mocnych zwrotów akcji. Interesująco wypadają też sami bohaterowie, jako postacie negatywne nie muszące porażać kryształowością i honorem, przez to ciekawsze i bardziej nieprzewidywalne.
W Zderzeniu ze ścianą nie dostajemy więc może historii nowatorskiej, ale na pewno jest to kawałek solidnej komiksowej rozrywki, z delikatnym pazurem, któremu całości przydaje obsadzenie w głównych rolach złoczyńców. Oby seria utrzymała ciekawy kierunek rozwoju.