Od pierwszych minut jesteśmy wciągnięci jak zwykle w błyskotliwe dialogi. Jednak esencją historii siódmego już odcinka, jest przeszłość głównych bohaterów, która pokazuje nam obszary dotąd dla nas niedostępne. W szczególności ludzką twarz Harveya, której wydawało się długo, że jej po prostu nie posiada. Twórcy zaprezentowali nam m.in. postać Scottie, która studiowała wspólnie z Specterem, a po pierwszej wymianie zdań od razu dało się wyczuć, że łączy ich coś więcej niż wspólna nauka na Harvardzie. Mimo, że postronny widz nie znał historii tej dwójki to ich dialogi oraz sceny zostały tak skonstruowane, że wszystkiego można się bez problemu domyślić. Dzięki temu mogliśmy się świetnie bawić. Przyszedł również czas na nutę refleksji. Oglądając ostatnią scenę tej dwójki wreszcie nieugięty prawnik zdejmuje maskę zwycięzcy. Na jego twarzy dostrzegamy wyraz porażki, kiedy teoretycznie jego przyjaciółka oświadcza, że wychodzi za mąż. Harvey ma uczucia, zależy mu na kimś, a jednak tym razem nie ma sposobu, żeby i na tym polu odniósł sukces. Jest to z jednej strony bardzo smutna chwila, z drugiej jednak widz się wewnętrznie raduje. Twórcy nie osiadają na laurach, ale po raz kolejny nas zaskakują.
W międzyczasie natomiast obserwujemy równie niespodziewany trójkąt miłosny Jenny - Mike - Rachel. Jest to o tyle ciekawa sytuacja, o ile raczej mało kto się spodziewał powrotu byłej dziewczyny Trevora. Sceny, w których występuje cały tercet dostarczają nam niewątpliwie pikanterii. Pozostałe natomiast, kiedy rozmowę toczy dwójka z trójki wyżej wymienionej uzupełniają nam obraz całej sytuacji. Aktorzy wręcz błyszczą, rozwijając swoje postacie i relacje między nimi, które wyglądają niezwykle wiarygodnie. Natomiast wcześniej już wspomniane bardzo dobre dialogi uzupełniają tzw. rzeczy niewypowiedziane jednak zasugerowane. Mowa tu oczywiście o czytaniu między wierszami. Teoretycznie to postacie mają to czynić, w praktyce jednak ten element serialu jest skierowany do widza i myślę, że nikt nie miał problemu z odczytaniem tych zagadek. Szczególnie imponuje ostatnia wymiana zdań pomiędzy Mike'iem a Rachel, która została niedopowiedziana, a tym samym narobiła ochoty na to, jak dalej się rozwinie wątek tej pary.
[image-browser playlist="609086" suggest=""] ©2011 USA Network
Owe relacje osobiste w "Play The Man" uzupełniała fikcyjna rozprawa sądowa, która miała określić jakim prawnikiem chce być młokos Ross. Tutaj znowu nam imponuje Patrick J. Adams, który chyba potrafi zagrać wszystko, co dla niego napiszą scenarzyści. Nieważne, czy to ma być naiwny i łatwowierny chłopiec czy też błyskotliwy geniusz. W każdej z ról spisuje się on znakomicie, a ręce same się składają do oklasków. Natomiast sam pomysł zainscenizowanego procesu był nie tylko nowością, ale się wydaje być strzałem w dziesiątkę. Z jednej strony oderwał nas od szarej rzeczywistości rozwiązywania spraw prawniczych, a z drugiej jednak pozostał przy tematyce tego serialu. Jednak potraktował ją tym razem z przymrużeniem oka.
Również warto zwrócić uwagę na montaż scen, który zaskakiwał innowacyjnością. Nie mieliśmy tutaj przerw - jedna scena się kończy, druga zaczyna? Nie tutaj. Każda scena praktycznie przechodziła płynnie w następną sprawiając wrażenie, jakby odcinek był kręcony jednym ciągiem. Operatorzy kamer przeszli samych siebie, zresztą podobnie, jak i cała ekipa pracująca przy produkcji.
[image-browser playlist="609087" suggest=""] ©2011 USA Network
Siódmą odsłonę Suits oglądało się jednym tchem. Odcinek nie posiadał żadnych wpadek, bynajmniej ja takowych nie zauważyłem. Widz został ponownie oczarowany i chce jak najszybciej kolejnej godziny, którą spędzi w Pearson Hardman.
Ocena: 9+/10