Supergirl w ciągu ostatnich tygodni znalazła się w otchłani marazmu, na czym najbardziej ucierpieli widzowie. Jakąś nadzieję przynosił zapowiadany wszem wobec crossover z The Flash, na który z wypiekami na twarzy czekaliśmy. Nawet tytuł osiemnastego odcinka, Worlds Finest, nawiązujący do postaci Batmana i Supermana, miał nas przekonywać do tego, że na ekranie zobaczymy rzeczy niepowtarzalne, prawdziwe starcie tytanów. Niestety, Szkarłatny Sprinter nie uratował epizodu w taki sposób, na jaki moglibyśmy liczyć. Fabuła została potraktowana po macoszemu, w wielu momentach twórcy szukali narracyjnych skrótów, a pojedynki Supergirl i Flasha z Silver Banshee i Livewire przywodziły na myśl dziecięce potyczki w piaskownicy. Z biegiem odcinka w głowach wielu z nas pojawiało się pytanie, czy może wcale nie chodzi tu o spotkanie dwóch superbohaterów, a raczej cała sytuacja staje się pretekstem do rozwoju wątku emocjonalnego pomiędzy Karą a Jamesem. Po raz kolejny w serialu największą niespodziankę twórcy zaserwowali nam na koniec. O ile działało to jednak w poprzednich epizodach, o tyle nieustanne odwlekanie i przenoszenie jakościowego ciężaru na kolejne odsłony z czasem stanie się po prostu niewiarygodne. Obecność Flasha w National City zobowiązuje. Tak bardzo, że scenarzyści postanowili fabułę Worlds Finest oprzeć na nieustannych przyspieszeniach przedstawionej historii. Szkarłatny Sprinter w czasie jednego z treningów zagubił się więc na alternatywnej Ziemi, zdołał jeszcze uratować spadającą z budynku Karę i w ciągu kilku dni pobytu w nieznanym świecie sporo namieszać w wątkach obyczajowych: stać się obiektem zazdrości Jamesa i krótkimi rozmowami o naturze superbohaterskich czynów zdobyć przyjaźń samej Supergirl. Owszem, czuć ekranową chemię w czasie wspólnych scen Melissy Benoist i Grunta Gustina. Problem polega na tym, że nie jest to tyle zasługa dobrze skrojonego scenariusza, co znajomości pary aktorów z serialu Glee. Niejednokrotnie zachowują się oni na ekranie właśnie tak, jakby wciąż byli obecni na planie tamtej serii i tylko chwila dzieliła ich od wykonania kolejnej piosenki. Rozczarowuje również geneza postaci Silver Banshee, która mroczną stronę swojej osobowości odkrywa w czasie przyspieszonego rodzinnego kursu z ciotką, przekonującą ją o istnieniu ducha opętującego żeńską część tej familii. Brak tu mroku, który towarzyszy komiksowemu pierwowzorowi tej postaci. Na szczęście jednak w sukurs przyszła charakteryzacja, dzięki której sama Silver Banshee faktycznie potrafi przerazić. No url W tym przypadku do tanga trzeba czworga, więc przeobrażona już Siobhan decyduje się uwolnić z więzienia DEO kolejną ofiarę Cat Grant, władającą elektrycznością Livewire. Obie superbohaterskie pary mierzą się ze sobą dwukrotnie, rozmach tych starć jest jednak rozczarowujący. Zamiast mniej lub bardziej brutalnej walki twórcy serwują nam nieprzystającą do siebie kolorystykę – niebieska i żółta barwa pojawiają się na ekranie w scenach pojedynków bodajże częściej niż same postacie Flasha i Livewire, a przecież dochodzi do tego naginające się od krzyku Silver Banshee powietrze. Zupełnie nie przekonuje także rozegrane na przyspieszeniu odkupienie win Supergirl w oczach mieszkańców National City. Nie dość, że wystarczyło osłonić swoim ciałem helikopter i spaść na ziemię, to jeszcze cały proces pojednania miasta ze swoją superbohaterką kończy się uderzającym patosem wyciągnięciem ręki do Kary przez strażaka. Scenarzyści odcinka mieli też zapewne dobre intencje, chcąc ukazać na ekranie dwukrotnie wyścig Supergirl i Flasha (hołdując poniekąd jego komiksowym pojedynkom tego typu z Supermanem), jednak karykaturalne machanie rękami w czasie biegu bardziej śmieszy, niż oddaje powagę zdarzenia. Na absurdalnych tonach zostały też zbudowane kolejne miłosne podchody Kary i Jamesa. Nie dość, że Olsen musi się raz po raz mierzyć z pozorowanym zagrożeniem ze strony Barry’ego, to jeszcze gdy ona finalnie wyznaje uczucia, jego ogarnie emocjonalna głupawka sprowadzająca się do słów: „Co chcesz przez to powiedzieć?”. Na szczęście tuż po tej scenie dowiadujemy się, że przybysze z Kryptona w końcu uruchomili program Myriad, a widok poruszających się jak zombie mieszkańców National City jest swego rodzaju perełką. Odcinek koniec końców broni się także obecnością Flasha, która jest wartością samą w sobie i wprowadza nieco świeżości w dość monotonne ostatnimi czasy przygody Supergirl. Na plus należy też zaliczyć poziom większości żartów w Worlds Finest, ze szczególnym uwzględnieniem uwagi Cat o tym, że Kara, Barry, James i Winn wyglądają „jak z produkcji stacji CW”, i zdumienia na twarzy Flasha, gdy dowiaduje się, że Supergirl nie kojarzy ani Green Arrowa, ani nawet Zooma. Dochodzi do tego wspomniana już udana charakteryzacja Silver Banshee i ciekawy motyw muzyczny, powstały z nałożenia na siebie tematów Szkarłatnego Sprintera i Dziewczyny ze Stali, jak określi ją - zgodnie z kanonem komiksowego New 52 - Barry. Pozostaje mieć nadzieję, że końcówka sezonu, w której – jak wszystko na to wskazuje – decydującą rolę odegra działanie programu Myriad, sprowadzi przygody Supergirl na właściwe tory. Być może dobrym rozwiązaniem byłoby skupienie się na mrocznej estetyce, która determinowała ostatnią scenę Worlds Finest. Zapewne sprawdzi się też odejście od młodzieżowego charakteru, w który serial zaczął ostatnimi czasy wpadać coraz częściej. Oczywiście nie bądźmy naiwni i nie oczekujmy, że wydźwięk przygód Supergirl w jednej chwili przejdzie w zupełnie odmienną tonację. Nie da się jednak ukryć, że pierwszy sezon momentami chciał aspirować do czegoś więcej niż tylko miana kolejnej lekko podanej widzom serii superbohaterskiej. O tym, czy to się twórcom uda, przekonamy się już niebawem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj