Recenzji 2. odcinka Supergirl nie można zacząć inaczej niż od skomentowania obecności Supermana w przedstawionym świecie - co żartobliwie zaznaczam już we wstępie. Sytuacja ta ma bowiem kilka oblicz. To, co mogło zirytować, to sam fakt nieustannego przywoływania jego imienia. Wyraz Superman pada tu 8 razy, kuzyn również 8 razy, przynajmniej raz pojawia się także zwrot Man of Steel i przyjaciel w błękicie, ponadto stosowany jest też zaimek osobowy, co zsumowane daje nam około 20 odniesień do popularnego herosa. A to wszystko w ciągu 40 minut, łatwo jest więc wyliczyć, że było to stężenie ciężkostrawne. Plusem owej sytuacji jest jednak postawienie Kary w obliczu konieczności dorównania do bardziej doświadczonego bohatera. Taki punkt wyjściowy sprawia, że oglądamy świeżą dynamikę zarówno jeśli chodzi o charakter Supergirl, jak i odbiór opinii publicznej. Jej obecność nie jest sprowadzona do łatki samozwańczego bojownika, ale wręcz pojawia się zewnętrzna presja odpowiedniego i umiejętnego wykorzystania posiadanej mocy. Już na tym etapie swojej przygody Kara zna i rozumie też wartość pracy zespołowej, co razem wzięte wyróżnia serial na tle wciąż mnożących się produkcji komiksowych. Jest więc i ciemna, i jasna strona medalu. Pytajnikiem takiego zabiegu jest jeszcze kwestia znaczenia Supermana dla uniwersum serialowego. Z oczywistych względów nie można liczyć na jego fizyczne pojawienie się, ale skoro wspominanie o nim tak często jest akceptowalne, to co stoi na przeszkodzie, żeby w którymś z pokrewnych seriali przywołać także Mściciela z Gotham? W końcu mieliśmy już odniesienia do Green Lanterna i Aquamana. W tym miejscu rodzą się także nowe wątpliwości co do możliwości powiązania Supergirl z serialami Arrow i The Flash. Tym większa szkoda dla widzów, że światy te nie są spójne już od podstaw – efekt synergii niewątpliwie wpłynąłby na naszą percepcję rozgrywających się wydarzeń. No url Tyle tytułem (przydługiego) wstępu. Oceniając sam odcinek, należy zaznaczyć, iż stanowi on niejako drugą premierę sezonu. Przede wszystkim wypada pochwalić warstwę wizualną. Tylko najwięksi malkontenci mogą narzekać na efekty specjalne, które jak na warunki otwartej stacji prezentują się nadspodziewanie dobrze. Udane są szczególnie ryzykowne sceny latania, wymagające umiejętnego podejścia. Ba, w powietrzu toczy się nawet kluczowy pojedynek i naprawdę wygląda on przednio. Ogromną zaletą jest także częste kręcenie zdjęć w prawdziwych lokacjach (pustynia, port, most), co wpływa mocno na klimat historii - oby tendencja ta została w przyszłości podtrzymana. Nikt nie pomyli Supergirl z produkcją o kinowym rozmachu, ale serial prezentuje techniczny poziom o współczesnych telewizyjnych standardach. Względem pilotowego odcinka ani trochę nie zmienili się głowni bohaterowie. Melissa Benoist jako Kara Danvers jest wręcz do bólu dziewczęca i urocza, Winn równie nieporadny, a Jimmy Olsen stanowczy. Zmiana komiksowego charakteru tego ostatniego (kolor skóry ma drugorzędne znaczenie) budziła wątpliwości, ale widać, że na tle dopiero uczącej się Supergirl ktoś taki jest potrzebny. Na drugim planie pierwsze skrzypce gra Cat Grant (o zmutowanej twarzy Calisty Flockhart) – bezczelna, irytująca i bezwzględna, czyli taka, jaka miała być z założenia. Na moment pojawił się także Peter Facinelli (znany z serii Zmierzch), który prawdopodobnie jeszcze sporo w serialu namiesza. Lekkiemu usprawnieniu poddana została tonacja serialu. Drugi odcinek nie ma już tak nachalnie infantylnego charakteru, choć wciąż pozostaje lekki i zabawny, a humor jest jego integralną częścią. Po raz kolejny udany przerywnik stanowi muzyczna sekwencja, skompilowana z kilku wesołych i efektownych scen z życia superbohaterki. W formułę takiego podejścia tradycyjnie już wpisana jest umowna i wszechobecna niemożność rozpoznania Kary na zdjęciach, ale to oczywiście aspekt, który kupić trzeba już na wejściu. To znamienne, że pod względem konstrukcji Stronger Together przejawia tak wiele zbieżności z pilotażowym odcinkiem. Fabularnie również otrzymujemy bowiem ten sam schemat – Kara stawia czoło (typowo przeciętnemu) antagoniście tygodnia, po drodze zmuszona jest przekonać do siebie media i społeczeństwo, a na sam koniec okazuje się, że na arenie zdarzeń istnieje jeszcze jeden, większy gracz. Tym razem jednak scenarzyści nie popełniają grzechu związanego z błyskawicznym ujawnieniem jego tożsamości – zrzucenie metaforycznej bomby nie zrobi bowiem na widzach żadnego wrażenia, jeśli wcześniej nie usłyszą niepokojącego tykania. Warto także zaznaczyć, że finisz odcinka serwuje nie jeden, a dwa twisty fabularne, z których ten drugi jest nie mniej zaskakujący. Czytaj również: Supergirl traci widzów w poniedziałek W świetle tych argumentów wyciek pilotowego odcinka (który osobiście oceniałem kilka oczek niżej) tym bardziej nie wydaje się przypadkowy. Być może scenarzyści faktycznie wyciągnęli wnioski z napływających opinii? Jeśli wciąż szukacie więc odpowiedzi na pytanie, czy warto, powiem tak: obiektywny widz może sobie z czystym sumieniem Supergirl odpuścić, a fan komiksowych wariacji znajdzie tu coś dla siebie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj