Paradoksalnie najmniej interesującą postacią ostatnich odcinków Supergirl jest tytułowa heroina. Niewiele dzieje się w jej życiu prywatnym, ugruntowała swoją pozycję jako superbohaterka i nie widać teraz zmian na żadnym froncie. Starcie z Cyborg Supermanem i wprowadzenie oryginalnego Hanka Henshawa niewiele wniosło dramaturgii. Postać wyglądała co prawda nieźle i odegrana została energetycznie, ale wciąż nie przekonuje stojący za nią Cadmus i pozbawiona zupełnie choćby grama charyzmy matka Luthorów. Jej motywacje i konspiracje są niejasne i słabo nakreślone, a przez co obojętne widzowi - na czym rykoszetem cierpi także emocjonalny ładunek powrotu Jeremiah. Choć trochę intrygujące jest za to zakończenie, które stanie się być może przyczyną do ponownej wizyty Supermana - ta byłaby mile widziana. W sukurs fabularnym ubytkom niespodziewanie przyszła tym razem strona realizacyjna, a konkretnie praca kamery, która prezentowała wyjątkową dynamiczność. W niektórych scenach rozmów była ona nieco zbyteczna i mogła wręcz spowodować ból głowy, ale zdecydowanie sprawdziła się podczas otwarcia odcinka i w sekwencjach akcji, którym nadawała potrzebnego impetu. Zadawane ciosy, miotanie przeciwnikiem i destrukcja otoczenia wypadły lepiej niż zwykle. Epizod napędzał także wątek Guardiana, ale to tutaj znalazło się najwięcej uproszczeń. Bohater niespodziewanie szybko przeszedł samouczek bojownika i już od startu swojej działalności pokazuje pełne wyszkolenie. Ogląda się to nieźle, ujmujący jest przede wszystkim głos bohatera, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że jego historia rozwija się nieco za szybko i topornie (zachowanie Wina). W podobnym skrótowym tempie rozwiązano też wątek swojsko brzmiącego Philipa Karnowsky’ego - a szkoda, bo jego racjonalne przesłanki i bezwzględne modus operandi zarysowano ciekawie. Ważnym i całkiem umiejętnie poprowadzonym motywem było tymczasem wyjście na jaw tajemnic M’gann. Aktorsko w całym odcinku wyróżnił się David Harewood, szczególnie tutaj mógł wreszcie pokazać szerszą gamę emocji. Kulały efekty specjalne, ale sama relacja bohaterów potrafiła zaabsorbować do tego stopnia, że współczuło się Białej Marsjance mającej ewidentnie dobre zamiary, ale zmagającej się z ostracyzmem i niesprawiedliwym przecież zamknięciem w celi. Interesujące jest również to, jak J’onn wybrnie z postępującej transmutacji. Na horyzoncie romansów pojawiły się zaś nowe kierunki. Z dylematami Alex serial wciąż radzi sobie bardzo dobrze, a choć flirt z Maggie zamienił się tymczasowo w przyjaźń, to kluczowe jest przesłanie zgrabnie wplecione w stanowczy monolog bohaterki. Nie chodzi tu już bowiem o sam koncept homoseksualizmu i własnej tożsamości, ale po prostu o szczere uczucie względem drugiej osoby. Zaletą 2. sezonu Supergirl jest także kreacja Mon-Ela. Odgrywający go Chris Wood wnosi dużo luzu i potrafi przykuć uwagę, ale zasugerowanie zauroczenia Karą wypadło póki co sztucznie. Duet ten klikał nieźle jako przyjaciele, a bohaterowi do twarzy jest bardziej z łatką łobuza i bawidamka. Może jednak na prawdziwego antybohatera przyjdzie dopiero czas? W końcu znów mrugnięto przecież okiem w stronę pewnego mrocznego, wykorzystującego różne gadżety bojownika, którego nękają własne demony. Z tym cichym marzeniem z tyłu głowy możemy czekać teraz na nadchodzący wielkimi krokami crossover obecnych herosów uniwersum DC/The CW.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj