Superman i Lois można śmiało podzielić na dwie części – serial mocno odchodzący od stylistyki oferowanej przez pozostałe produkcje należące do The CW i produkcję mocno skręcającą w stronę groteskowej, nieskrępowanej akcji z masą słabej jakości efektów specjalnych. Gdy scenarzyści odchodzili od wątków rodzinnych i koncentrowali się na starciach Supermana z Morganem Edge'm i jego armią obdarzonych mocami mieszkańców Smallville, jakość produkcji zwyczajnie malała i zamiast uśmiechu na ustach wywołanego uroczymi i świetnie napisanymi relacjami wśród bohaterów, dominowało poczucie zażenowania. Połączeniem obu tych emocji są właśnie dwa ostatnie odcinki serialu The CW. Scenarzyści właściwie już kilka razy sugerowali nam zakończenie wątku z Edge'm, ciągnąc nas trochę za nosy i dopisując sceny ucieczek, unikania tarapatów lub cel zrobionych z Kryptonitu. Nagle jasne stało się, że Ukorzeniacz jest bardzo lubianym przez scenarzystów wytrychem, żeby wprowadzić do historii Zoda i matkę Kal-Ela, bez potrzeby przeprowadzania castingu, mogli bowiem wejść do świadomości dowolnie napotkanego ciała. Tak pomyślany wątek ma swoje zakończenie w finale, gdy oglądamy starcie Supermana ze swoim synem, choć nie jest on w pełni świadomy swoich czynów. Relacja Clarka Kenta ze swoimi synami była w początkowych odcinkach pisana z myślą o finale, w którym wreszcie obaj chłopcy przełkną gorzką pigułkę w postaci wiadomości o tym, że ich tata jest najsilniejszym człowiekiem na świecie. Przyjemnością było obserwowanie wzlotów i upadków w tej relacji, ale gdzieś pod koniec zostało to lekko zatracone. Mniej lub bardziej widowiskowe starcia zaczęły dominować i niepotrzebnie twórcy wyszli z założenia, że spokojną i przyziemną historię z początku sezonu wynagrodzą wybuchami i walkami w drugiej połowie. Wszystko to oczywiście kwestia preferencji, ale przy tak mimo wszystko okrojonym budżecie trudno jest pokazać wizję scenarzystów w taki sposób, żeby nie wołało to o pomstę do nieba. Superman i Lois do końca jednak konsekwentnie dbało o pokazanie z jak najlepszej strony tytułowego duetu. Dopisanie im roli rodziców wypadło znakomicie i było przez cały sezon nie tylko autentyczne, ale nadzwyczajnie ciekawe. Superman musiał podejmować trudne decyzje i czasami pewnie wolałby toczyć kolejny bój z Lexem Luthorem, aniżeli przeprowadzać trudną rozmowę ze swoimi synami. W historii Kentów było bardzo dużo niuansów i gdy wiele spraw zostało już przerobionych, do głosu zaczęły dochodzić bardziej komiksowe tropy. Mało w tym było własnej tożsamości, trochę jakby idąc na łatwiznę, decydowano się na typową dla Arrowverse dramę z pstrokatymi efektami. Niewybaczalne jest wręcz, aby tak dobrze prowadzone wątki na początku nie przełożyły się na dramaturgię w finale. Pojmanie Jordana przez Edge'a mogło być momentem mrożącym krew w żyłach, smutna mina zagubionego Supermana, który nie może odnaleźć swojego syna i łzy Lois bojącej się utraty syna, to mocne chwile, które niestety szybko są urywane i zastępowane rozwałką. Na koniec twórcy mogą mimo wszystko przybić sobie piątki, bo odczarowali w pewnym sensie seriale DC tworzone przez The CW. Końcówka była raczej serią rozczarowań, ale wciąż przeplatano słabo serwowane komiksowe zdarzenia z naprawdę ciepłą, familijną produkcją w niezwykłym świecie. Tyler Hoechlin i Elizabeth Tulloch stworzyli kapitalny duet i nie mam wątpliwości, że stworzyli jedne z lepszych iteracji swoich postaci. Kapitalnie wypadli też synowie grani przez Jordana Elsassa i Aleksa Garfina, którzy unikali teen dramy i naprawdę rozsądnie byli prowadzeni. Końcówka Superman i Lois mogła być zdecydowanie lepsza, ale to całkiem dobre zwieńczenie nierównego serialu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj