Gwiazdami ekranizacji powieści M. L. Stedmana w reżyserii Dereka Cianfrance’a jest duet Michael Fassbender i Alicia Vikander. Dzięki ich kreacjom The Light Between Oceans nabiera wyrazu i przeistacza nieco melodramatyczną fabułę w pełną emocji historię. Rzecz dzieje się po zakończeniu Wielkiej Wojny, kiedy to australijski weteran, zdruzgotany przez doświadczenia wojenne, w poszukiwaniu samotności podejmuje się funkcji latarnika na osamotnionej wyspie. Między kolejnymi zmianami poznaje Isabel. Ich fascynacja sobą szybko narasta (w starym, klasycznym stylu spojrzeń i korespondencji), a finał jest jasny - ślub i wspólne domostwo na surowym, ale też pięknym kawałku lądu. Nie jest to jednak historia, w której wszystko układa się po myśli bohaterów. Kolejne próby donoszenia dziecka kończą się tragediami, a ich życie przykrywa cień. Kiedy więc odnajdują na plaży szalupę ze zwłokami mężczyzny i żywym noworodkiem, stają przed niezwykle trudną decyzją - postąpić zgodnie z sumieniem, czy spróbować zrealizować marzenia o własnym szczęściu? Cała reszta filmu to opowieść o borykaniu się z konsekwencjami swoich czynów. Gdzieś w tle historii cały czas przewija się krajobraz samotnej wyspy, jej surowości połączonej z ogromem oceanu. Kapitalne zdjęcia i plenery nadają obrazowi wyrazu. Jednocześnie bezwzględność natury dobrze współgra z postawami bohaterów, w pewien sposób podkreślając podejmowane przez nich decyzje. Z drugiej strony, podziwiając majestat przyrody, ma się niejako wrażenie, że podejmowane przez ludzkość działania mają marginalne znaczenie, choć to już raczej nie było zamierzeniem twórców. Nie ma co ukrywać, fabularnie jest to historia dość przewidywalna, choć – z powodu tematyki – nie do końca można określić ją mianem banalnej. Jednakże kunszt ekipy sprawia, że z tej opowieści wyłania się obraz wyrazisty i oddziałujący na widza. Po części jest to już zasługa wcześniej wspomnianej scenerii (wspaniałe zdjęcia, a kostiumy i scenografia też są świetnie dopasowane), ale przede wszystkim należy pochwalić kluczowy duet. Fassbender i Vikander ostatnio pojawiają się w wielu produkcjach (z różnym skutkiem), ale akurat w Świetle między oceanami dali pokaz tego, za co są chwaleni w ostatnich latach. Ich kreacje są naturalne, a przez to jeszcze bardziej wyraziste. Trochę szkoda, że postacie drugoplanowe – a szczególnie ta grana przez Rachel Weisz – stanowią jedynie tło. Połączenie gry aktorskiej i sposobu filmowej narracji (konsekwentnie budowanego nastroju, powolnej ekspozycji, a później równie nieśpiesznego finalizowania wątków) sprawia, że całości nie można odmówić nastroju. Co ważniejsze jednak, mimo przewidywalnego obrotu wydarzeń, w filmie Cianfrance’a emocje narastają, rodzi się empatia i współczucie (naprawdę można się wzruszyć), choć naznaczone odrobiną niesmaku. Gdyby nie jedna rzecz mało przekonująca w finale, to The Light Between Oceans zostawiłoby po sobie naprawdę mocne wrażenie, ale i tak jest bardzo dobrze.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj