Saga rodziny McCulloughów kryje wiele tajemnic. Takie wrażenie można odnieść po obejrzeniu pierwszego odcinka nowego serialu kanału AMC. Ta jedna z bogatszych teksańskich rodzin na co dzień musi mierzyć się nie tylko z nieprzyjaźnie nastawionymi sąsiadami z Meksyku, ale także ze swoją historią. Poczynając od tragicznych losów jej nestora Eliego (Pierce Brosnan), którego rodzina została wymordowana przez indiańskie plemię Komanczów, a on sam dostał się do ich niewoli. Ile czasu w niej spędził? Tego widzowie jeszcze nie wiedzą. Narracja jest bowiem prowadzona dwutorowo. Raz przenosimy się do 1849 roku, by towarzyszyć młodszej wersji Eliego (Jacob Lofland), a innym razem mamy rok 1915. Widzimy, jakim człowiekiem stał się główny bohater. Choć do końca nie wiem, czy bohaterem jest on, czy może ród, który dumnie reprezentuje. ‍The Son to ciekawie opowiedziana historia rodu, który w dużej mierze dla zwiększenia swoich wpływów jest w stanie zakopać topór wojenny zarówno z Indianami, jak i mieszkańcami Meksyku. Obie nacje są do McCulloughów raczej nieprzyjaźnie nastawione. Starsi przedstawiciele mimo to chcą, by zapanował pokój, na co nie zgadzają się co bardziej porywczy przedstawiciele młodszego pokolenia. Już w pierwszych minutach możemy dostrzec problem, jaki trapi obie strony. Sąsiedzi zza granicy wciąż chowają uraz do białych kowbojów za złe traktowanie i to, że rząd amerykański na siłę anektuje część ziemi należącej, w ich przekonaniu, do Meksyku. W pierwszym odcinku zaintrygowała mnie bardziej starsza wersja Eliego, a to dzięki swojej wyrazistości. Widać jego wewnętrzną walkę i niezbyt przychylne nastawienie do zaproszonych gości. Nie przeszkadza mu to jednak w „przyjacielski” sposób przywitać ich w swoim domu. Ugościć na specjalnie zorganizowanej imprezie. Co innego jego synowie. Nowa generacja kowbojów starających się dobrymi uczynkami wzmocnić swoje nazwisko, zamieniając je w markę. Przynajmniej taki cel przyświeca jednemu z nich. Intencje drugiego na razie są nieznane. AMC stworzyło serial diametralnie inny od tych, do których przyzwyczaiło nas przez ostatnie kilka lat. Jest to produkcja dużo ambitniejsza niż Fear the Walking Dead, Humans czy Into the Badlands. Dominują w nim ciekawie zrealizowane ujęcia, choć w niektórych momentach popsute zbyt szybkim i chaotycznym montażem. Jednak widoki, jakie przyjdzie nam oglądać, w znakomity sposób oddają ducha Teksasu tamtych lat. Są to kadry bardziej filmowe niż serialowe. Fabuła jest prowadzona bardzo sprawnie, ale nie obfituje w szybkie tempo. Twórcy chcą, by widzowie delektowali się przedstawionym światem. Poznawali wszystkich bohaterów dramatu i ich intencje, wady, zalety. Zwracali uwagę na drobne detale na drugim planie jak stare samochody, wyposażenie domu czy różnicę ubioru pomiędzy mieszkańcami Teksasu a Meksyku. Tu znów króluje postać grana przez Pierce’a Brosnana w zawsze nienagannie wyprasowanej białej koszuli i z drewnianą fajką w ustach. Pierwszy odcinek ma kilka mocnych punktów. Kilka trupów. Jednak widać, że nie jest to jeden z tych seriali, którego każdy odcinek musi kończyć się mocnym cliffhangerem. Jest to przemyślana ekranizacja powieści, której każdy odcinek jest jak jeden rozdział. Coś się dzieje, ale powoli. Ma to w sobie pewną magię, która przykuwa do ekranu i nie pozwala poczuć tych 50 minut. Syn nie jest serialem dla wszystkich. Miłośnicy wartkiej akcji i nieskomplikowanych historii raczej będą się nudzić. Jeśli jednak szukacie czegoś niebanalnego, to będziecie usatysfakcjonowani. Recenzja została pierwotnie opublikowana 11 kwietnia
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj