Wystarczy wspomnieć początki serialu, kiedy widzowie kierowali się swoimi sympatiami, komentowali, czy lepszym przewodniczącym byłby Jax czy Clay. Później wydarzenia potoczyły się tak, by wszyscy niemal jednogłośnie znienawidzili Morrowa, a gdy tylko utwierdzili się w tym przekonaniu… Sutter pokazał, że z łatwością będzie potrafił przekierować tę nienawiść na Tellera. I tak kończy się piąty, najmocniejszy, najbardziej brutalny i emocjonalny sezon „SoA”. Jesteśmy w stanie współczuć bohaterom, trzymać kciuki za niemal każdego, ale na widok obecnego prezydenta zaciskać pięści aż do białości.

[image-browser playlist="597088" suggest=""]©2012 FX.

Oczywiście nie obyło się bez zwrotów akcji. Tam, gdzie wydawało się, że wszystko jest już dopięte na ostatni guzik, okazało się, że ktoś jednak miał asa w rękawie i sprowadził wydarzenia na inny tor. Część wątków została wyjaśniona i zamknięta, pojawiły się też nowe, które będą odpowiedzialne za wiele paznokci, obgryzionych w oczekiwaniu na kolejny sezon.

Sądzę, że wiele scen z odcinka „J'ai Obtenu Cette” zapadnie widzom w pamięć. Będzie wśród nich ujęcie z konfrontacji Tary i Gemmy, będące dobrym zwieńczeniem ich dotychczasowej relacji, będą momenty pokazujące Tiga z psem (za takie chwile kocham tę postać!). Będzie scena, w której Jax z wściekłością spogląda na Tarę, ale przede wszystkim smutny wzrok Claya. Ron Perlman skradł ten odcinek niemal całkowicie. Palmę pierwszeństwa odebrał mu tylko na moment sam Sutter, wcielający się w Otto, który ponownie przyprawia widzów o ciarki. Choć już nie pierwszy raz wydawało się, że postać ta nie dostanie więcej okazji do zaprezentowania czegoś znaczącego, ponownie okazało się, że każdy, kto w to uwierzył, był w błędzie… Zastanawiam się, ile jeszcze emocji przysporzy widzom postać uwięzionego Syna, zanim ten trafi w końcu na krzesło elektryczne.

[image-browser playlist="597089" suggest=""]©2012 FX.

Najbardziej przygnębiający jest wątek Claya. Dawnemu przewodniczącemu nie była dana spokojna emerytura. Wydawać by się mogło, że poprzedni odcinek, pokazujący go złamanego psychicznie po wyrzuceniu z klubu i usunięciu tatuaży wystarczy… ale najwyraźniej celem Suttera jest sprawić, by widzowie zaczęli drapać ekran z jękiem: „Nie, to chyba jakiś żart, to się nie mogło stać naprawdę…”. Smutek wywołuje także wątek Bobby’ego, nie aż tak drastyczny, ale bez wątpienia ciężki. Tak naprawdę VP pozostaje poza głównym nurtem wydarzeń, jednak nie ma możliwości, by nie wywarły one na niego wpływu.

Odcinek kończy się coverem „Sympathy for the Devil”. Nie jest on aż tak poruszający jak „House of rising sun” w finale czwartego sezonu, nie wpada w ucho od pierwszej chwili, ale w miarę, jak wybrzmiewa i splata się z wydarzeniami, przekonuje do siebie coraz bardziej.

[image-browser playlist="597090" suggest=""]©2012 FX.

Nie jest żadnym zaskoczeniem, że trzynasty epizod niesie ze sobą solidny cliffhanger: ciąg dalszy co najmniej kilku wątków oraz dalsze losy Synów są dla nas niewiadomą. A gdy do tego przypomnieć sobie chwile, gdy SoA było małym klubem chroniącym Charming przed większym złem i jak bardzo się od tego oddaliło… trudno oczekiwać, by bohaterów spotkało jeszcze coś dobrego. Można co najwyżej z naiwnością trzymać kciuki, by Sutter oszczędził im tego, co najgorsze. I nie mieć żadnych wątpliwości, że bez względu na to, co zaserwuje swoim postaciom, zrobi to w genialnym stylu.

Ocena: 9,5/10

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj