Synowie Anarchii ("Sons of Anarchy") nie byli do końca sobą w pierwszej fazie finałowej serii. Kurt Sutter tłumaczył w wywiadach, że będzie podchodził do scenariuszy w ten sam sposób co zawsze - tak, że będzie trudno odczuć, iż to ostatni sezon. Problem w tym, że z niego wręcz bije pewna świadomość nadchodzącego kresu. Krucjata Jacksona napędza kolejne epizody, a Sutter jakby nie chciał zbytnio przeszarżować i prowadzi historię dość bezpiecznie (jak na siebie), być może będąc jednak pod pewną presją, aby ta ostatnia przejażdżka SAMCRO nie rozczarowała. Do pewnego stopnia mu się to udaje, bo w żadnym wypadku nie można powiedzieć, że dotychczasowe epizody były słabe. Były całkiem niezłe, ale od Synów Anarchii oczekujemy większego kopa, szczególnie gdy ich koniec już tak blisko.

W 4. i 5. odsłonie mamy do czynienia ze zdecydowanie udaną korektą kierunku, w jakim zmierza fabuła. Bohaterowie nie są już nietykalni i niezniszczalni. Fakt, że Henry Lin przejrzał w końcu na oczy i odkrył kłamstwa SAMCRO, bardzo serialowi pomógł. Pociski zaczynają do nich docierać, a skrupulatnie budowane plany rozpadają się jak domki z kart. To nie pozostawia zbyt dużego pola manewru i nowy plan działania trzeba wymyślać na poczekaniu, a widz ogląda tę całą zabawę z większym zaangażowaniem i emocjami, odrzucając na bok przeświadczenie, że "co by się nie stało, to i tak im się wszystko uda". To, że masakry w Diosie nie pokazano nam ze wszystkimi krwawymi szczegółami, utwierdza tylko w przekonaniu, że to nie pierwsza taka w tym sezonie, a im dalej w las, tym będzie krwawiej. Bardzo dużo zdaje się mówić scena, w której Jax spokojnie pali papierosa, siedząc na kanapie otoczony martwymi ciałami. To tylko obrazuje nam, co czeka nas w kolejnych odsłonach -  trupy będą ścieliły się wokół niego gęsto.

[video-browser playlist="633159" suggest=""]

Jego misja wykracza bowiem teraz poza pomszczenie żony. Wojna z Chińczykami nabierze zupełnie innego wymiaru. Tak jak powiedział Nero: "Jax is unchained! And it feels good!". Oczywiście cały ten bajzel sprowadza się tylko i wyłącznie do oszustwa Gemmy. Szalona babcia Teller (jej rozmowy z duchem Tary przyprawiają o ciarki) również improwizuje, starając się pozbyć Juice’a. Cliffnanger z 5. odcinka zapewne byłby znacznie ciekawszy, gdyby nie to, że jeżeli bohaterka zginie, to tylko z rąk syna. Choć przeszła mi przez myśl szalona teoria, że jeśli Gemma pójdzie do piachu, Abel może mieć z tym coś wspólnego. Ten chłopak ma przechlapane. Jedyne, co może go uratować od życia jako przestępca, to natychmiastowy wyjazd z Charming (może z Wendy, gdy już wszyscy zginą?). Scena z młotkiem była bardzo wymowna, a cóż byłoby bardziej tragicznym zwieńczeniem tej historii niż Jax rujnujący psychicznie swoje dziecko przez swoją żądzę zemsty?

Cały czas nie mogę rozgryźć szeryf Jarry. Albo jest pod bardzo głęboką przykrywką, albo faktycznie jest zwyczajnie skorumpowana. W każdym razie trzeba pogratulować Annabeth Gish za stworzenie bardzo udanej kreacji. Nie można również zapomnieć o ponownym pojawieniu się Venus. Walton Goggins jest w tej roli jak zwykle rewelacyjny, a jego wspólne sceny z Tigiem to prawdziwa gratka.

Czytaj również: Fani serialu "Synowie Anarchii" - to trzeba znać

Synowie Anarchii powoli łapią wiatr w żagle i przyspieszają z każdą kolejną odsłoną. Do tej pory Kurt Sutter być może prowadził fabułę dość ostrożnie, ale wydaje się, że w końcu zacznie poczynać sobie bardziej odważnie. Nie ma już na co czekać, tylko 8 odcinków do końca.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj