Nowe seriale mają to do siebie, że przeważnie trzeba dać im trzy odcinki, aby zobaczyć, czy jest szansa na jakiś ich rozwój. Niestety w przypadku The Millers po raz kolejny widzimy oklepaną, nudną, sztampową i nieśmieszną historię, której poziom jest niebywale niski.
Problemem stają się postacie - nijakie, stereotypowe i wtórne, na czele z głównym bohaterem (granym przez Willa Arnetta), który nie różni się za bardzo od rzeszy podobnych osób, jakie grywał w innych serialach i filmach. Kłopot w tym, że tutaj staje się to już męczące i nieśmieszne - jak chociażby wątek byłej żony związany z tym, że jest jak matka.
[video-browser playlist="634521" suggest=""]
To jeszcze nic przy Margo Martindale, która jest niezwykle sympatyczną aktorka, a w tym serialu sprawia, że ogląda się ją z ogromnym trudem. Jej bohaterka jest irytująca, głupia, nudna i okropnie przerysowana. Motyw tego, jak kto będzie leżał w grobie, nie jest w ogóle śmieszny, a wręcz niesmaczny; kompletnie grzebie cel, w jakim serial komediowy jest tworzony. Gdy komedia nie śmieszy, tylko wywołuje efekt zażenowania poziomem humoru (co niestety robi The Millers), trudno czerpać radość z seansu.
Jedynym jasnym punktem produkcji jest Beau Bridges, bo widać, że aktor - w odróżnieniu od widzów - świetnie się bawi. Wywołać uśmiech na twarzy potrafią szczególnie jego ciągłe docinki skierowane w stronę byłej żony. Szkoda, że talent komediowy Bridgesa jest tak bardzo marnowany w tym bagnie stereotypów i braku oryginalności. Sam nie wiem, czy The Millers nie staje się gorszą nową komedią od Dads.