Najnowszy odcinek This Is Us był inny niż wszystkie, jakie do tej pory oglądaliśmy, ponieważ miał charakter sztuki teatralnej, gdzie bohaterowie „uwięzieni” w poczekalni szpitalnej czekali na wieści o porodzie Kate. Był to zabieg celowy, ponieważ nawet specjalnie została zatrudniona scenarzystka teatralna, Bekah Brunstetter, aby osiągnąć jak najlepszy efekt takiego zamierzenia. A trzeba jasno powiedzieć, że, nomen omen, sztuką jest nakręcić tego rodzaju epizod na potrzeby telewizji. Tak, aby uzyskać klaustrofobiczną, duszną, pełną napięcia atmosferę. Żeby emocje rosły skokowo, tak jak chociażby w Rzezi Romana Polańskiego, która jest dobrym przykładem udanej ekranizacji sztuki teatralnej. I choć w This is Us te wszystkie elementy zostały zachowane to odcinek nie zachwycił, ponieważ najzwyczajniej nudził przez większość czasu. Godną zapamiętania sceną była na pewno ta, w której Rebecca przerwała kłótnię Kevina i Randalla. W tym punkcie kulminacyjnym odcinka bohaterka przywołała wyryte w pamięci wspomnienia o dniu śmierci Jacka, gasząc tym samym słowne przepychanki braci. Jej wypowiedź poruszała, a Mandy Moore znakomicie skupiła na sobie całą uwagę. Idealnie rozładowała emocje, które sięgnęły zenitu w rodzinie Pearsonów. Poza tym wyjaśniło się to, dlaczego przez większość epizodu zwracała uwagę na wbrew pozorom zupełnie nieistotne szczegóły, co miało związek właśnie z przeżyciami w poczekalni wiele lat wcześniej. Ale może się tu też rozgrywać coś więcej niż możemy przypuszczać, ponieważ jej nieco otępiałe zachowanie i pomoc Miguela wyglądają bardzo podejrzane. Także przeprowadzka nie musi być podyktowana wyłącznie pomocą Kate przy dziecku. A jak wiemy w This is Us twórcy dbają o detale, więc może w ten sposób podrzucają nam pewne wskazówki związane z dalszą częścią historii rodziny i futurospekcjami. Również scena, gdy Kate i Toby poszli zobaczyć swojego synka, który leżał w inkubatorze, chwytały za serce. Dziecko było naprawdę malutkie, a słowa o tym, żeby czuwał nad nim Jack wzruszały. W końcu też This is Us odzyskało swój ciepły, pokrzepiający klimat, którego brakowało przez cały odcinek. Poza tym zupełnie nie zaskakuje dobór imienia dla noworodka. Imię Jack było do przewidzenia, ale z drugiej strony nikt sobie nie wyobrażał, żeby Kate nazwała inaczej tego bobasa. W każdym razie ta urzekająca końcówka wynagrodziła niespotykaną pasywność odcinka. Warto również zwrócić uwagę na inne charakterystyczne elementy sztuki teatralnej zawarte w tym epizodzie, jak humorystyczne wstawki, które miały za zadanie rozluźniać napiętą atmosferę. Stąd wzięła się gra Miguela, która miała zająć czymś umysły członków rodziny, a program przyrodniczy miał powodować ich irytację . Także podobną funkcję pełniły krótkie komentarze Rebecci o wystroju wnętrza. Jednak nie spełniły one swojej roli, ponieważ nie śmieszyły. Jedynie głośno chrupiąca babcia rzeczywiście rozbawiała. Natomiast wszystkie te elementy dobrze odpowiadały rzeczywistości wielogodzinnemu oczekiwaniu w poczekalni na wieści od lekarzy. Szkoda tylko, że nie wszyscy aktorzy wysilili się, aby dać coś więcej od siebie, dlatego pierwsza połowa odcinka nużyła. Aby nieco odpocząć od nawarstwiających się problemów głównych bohaterów, swoje kilka chwil w odcinku otrzymali Madison i Miguel. Ta dwójka postaci jest nieakceptowana przez Pearsonów, a ich wrogość do nich zaczyna wzbudzać emocje wśród widzów. Szczególnie Miguel traktowany jest jak worek treningowy do odreagowywania, co wyrozumiale i dzielnie znosi. Nawet Toby okrutnie z niego zażartował, gdy przyszedł podzielić się informacjami o stanie zdrowia Kate i dziecka. Żal ściska serce przez to jak ozięble i niesprawiedliwie odnosi się do niego reszta rodziny. Podobnie rzecz się ma z Madison, która nie tylko pomyślała, aby przynieść coś do jedzenia, ale też przywiozła ważną dla Kate lalkę. W efekcie została wręcz wyrzucona z poczekalni, na co też nieprzyjemnie się patrzyło. Ciekawi, kiedy obie postacie stracą cierpliwość do Pearsonów i zareagują na to niemiłe traktowanie, bo na pewno wtedy nie zabraknie emocji. Odcinek The Waiting Room był odważną i ryzykowaną próbą nakręcenia go w takim nietypowym, teatralnym formacie. Z jednej strony warto było zobaczyć, jak ten pomysł zadziała w telewizyjnym serialu, ale z drugiej strony odbiło się to negatywnie na dynamice i emocjonalnej warstwie odcinka. Pozbawił go charakterystycznego klimatu This is Us, głównie ze względu na brak retrospekcji. Ponadto nie pozwolił zagłębić się w poważne uczuciowe problemy naszych bohaterów. W rezultacie fabuła nie miała szans na pełne rozwinięcie, ale przynajmniej trochę zaogniły kryzysy w małżeństwie Randalla i Beth oraz w związku Kevina i Zoe. Twórcy chcieli sprawić, aby epizod był jak najbardziej realistyczny i życiowy, ale nie usprawiedliwia to tego, że był on po prostu nudny. Miejmy nadzieję, że w kolejnym odcinku przestaną kombinować i powróci dobra, sprawdzona, ciepła atmosfera serialu, która sprawia tyle przyjemności z oglądania perypetii rodziny Pearsonów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj