Ostatnia część historii o trudnym tygodniu rodzeństwa Pearsonów skoncentrowała się na postaci Kate. Odcinek Tacy jesteśmy zapowiadał się niezwykle interesująco, ale finalnie można go określić mianem: z dużej chmury, mały deszcz.
Najnowszy epizod
This is Us nieco zawiódł oczekiwania, ponieważ wątek Kate zapowiadał się dramatycznie - zarówno ta część, która dotyczyła teraźniejszości, jak i przeszłości. Skończyło się na drobnych „turbulencjach” w jej życiu, ale jak na razie bez eskalacji pewnych wydarzeń, które twórcy zapewne rozwiną dopiero w kolejnych odcinkach sezonu. Można się zgodzić, że „co za szybko, to nie zdrowo”, ale uczucie rozczarowania jednak pozostaje.
W poprzednich częściach tego „szalonego” tygodnia rodzeństwa Pearsonów, twórcy podsycali emocje związane z burzliwą relacją między Kate a Marciem. Z kolei jeszcze wcześniej sugerowali, że ta postać negatywnie wpłynęła na naszą bohaterkę, więc wzbudzili duże zainteresowanie jej retrospekcjami. I faktycznie podczas tego odcinka zobaczyliśmy drugie, mniej sympatyczne oblicze Marca. Austin Abrams umiejętnie i w mgnieniu oka zmienia się ze słodkiego amanta w nieprzyjemnego i porywczego dręczyciela. Jednak trzeba powiedzieć, że ta historia rozwija się bardzo przewidywalnie, odhaczając kolejne motywy, które są charakterystyczne dla tego typu toksycznych związków. Dlatego nie zabrakło scen, w których zachowanie Marca niepokoi, jak te w sklepie płytowym czy w kawiarni. Także kłótnia między Kate i Rebeccą, w której dziewczyna wypomina matce niezrozumienie jej sytuacji, to punkt obowiązkowy takiego wątku. I oczywiście powrót w ramiona Marca po tym, jak brutalnie wyrzucił ją z samochodu w środku lasu. Na szczęście wszystkie te sceny zostały bardzo dobrze zagrane przez młodych aktorów, więc ten łatwy do przewidzenia przebieg akcji, aż tak nie raził. Teraz jeszcze bardziej ciekawi, jak ten wątek się zakończy, bo napięcie między tą dwójką narasta, a Kate stała się ofiarą tego związku.
Z kolei wątek w teraźniejszości przedstawiał się mniej intrygująco niż retrospekcje. Poprzedni odcinek zapowiadał wielki kryzys w małżeństwie Damonów, może nawet intensywną kłótnię, ale nic takiego się nie wydarzyło, co trochę rozczarowuje. Zamiast tego twórcy skupili się na pogłębianiu relacji matki z córką. Mogliśmy obejrzeć kilka ładnych wspólnych scen z Kate i Rebeccą oraz poważnych i życiowych rozmów, również z domieszką humoru (rozbrajająco szczery żart Rebecci przed pójściem na basen). Emanowało z nich ciepło oraz pokrzepiający klimat, a dzięki tym warsztatom również przyszłość niewidomego Jacka maluje się w jaśniejszych kolorach. Poza tym twórcy sprytnie oswajają widzów z niepełnosprawnością tego bohatera.
Niewątpliwie ten wątek jest bardzo ważnym elementem dla dalszej historii rodziny Pearsonów, aby podnieść emocje w przyszłości. Wiemy, że stan zdrowia Rebecci będzie się szybko pogarszać, więc to był ostatni moment na to, aby obie bohaterki nawiązały normalną więź. Co z jednej strony cieszy, a z drugiej smuci. Poza tym, podobnie jak w przypadku Kevina, możemy tu wyraźnie dostrzec to, jak Kate rozwinęła się na przestrzeni czterech sezonów. Rzeczywiście stała się silniejsza psychicznie i bardziej pewna siebie. Znakomicie radzi sobie jako matka niepełnosprawnego dziecka. Jej rozwój przestał prezentować się fałszywie, ponieważ w tej serii dostaliśmy wiele solidnych argumentów, które za tym przemawiają. Dlatego też to pojednanie Kate z Rebeccą po tak długim czasie również ma sens i stało się to w odpowiednim czasie, dzięki czemu wzbudziło sporo pozytywnych emocji.
Natomiast historia malutkiej Kate z retrospekcji, w której wspólnie z Jackiem opowiadają bajkę na dobranoc, jest nieco fillerowym wątkiem. Oczywiście można dostrzec w nim symboliczne znaczenie i paralelę do jej życia. Ale nie można oprzeć się wrażeniu, że twórcy chcieli po prostu osłodzić ten odcinek, który miał kilka dołujących momentów. Również trzeba przyznać, że mała aktorka była przeurocza. To dzięki niej scena, gdy Rebecca wyjaśniała, dlaczego nazywa ją „robaczkiem”, zyskała tyle magii i ciepła. Należy pochwalić serial za fantastyczny casting całej trójki małych Pearsonów. Dzieciaki naprawdę się wykazały!
Mimo że trzeci odcinek z tej trylogii rodzeństwa Pearsonów stanowi istotny element dla narracji w
This is Us, był on raczej nudnawy i mdły. Na szczęście twórcy ograniczyli powtarzanie scen, które już widzieliśmy w poprzednich dwóch epizodach. Było ich tyle ile trzeba, aby spiąć historię w jedną całość. Cieszy też, że na krótką chwilę powrócił Gregory (Timothy Omundson), który jakby dołożył swoją cegiełkę w temacie niepełnosprawności. W każdym razie kolejny odcinek powinien przynieść więcej emocji w związku z „ratowaniem” bohaterki i wspólnym wyjazdem dorosłego rodzeństwa do chatki. I kto wie, czy to nie będzie początek dużych zmian w
This is Us? Zapowiada się interesująco!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h