Jak uniknąć łzawych zagrywek, pisząc dla kobiet i o kobietach? Carmen Romero Dorr chyba znalazła klucz do rozwiązania tej zagadki. Jej Tajemnica Pauliny Hoffmann to przykład na to, że nawet o wielkich uczuciach można pisać bez zbędnego pompowania balonika.
Tajemnica Pauliny Hoffmann zaintrygowała mnie od razu. Nie, nie tylko dlatego że tajemnice są intrygujące same w sobie. Od pierwszego wejrzenia na okładkę zaczęłam spodziewać się po tej książce czegoś więcej. Dla jasności - od samego początku nie miałam też złudzeń, że będzie to literatura typowo kobieca. Upewniły mnie w tym już pierwsze zdania, z których biła delikatność i czyste emocje. Tak piszą wyłącznie kobiety (i dla kobiet oczywiście). Uczciwie przyznaję - zazwyczaj nie przepadam za tego typu literaturą. Ale tym razem, wszystko było inaczej. Z nieco nieznanych mi powodów, od pierwszych stron byłam pełna nadziei. Nie zraziło mnie nawet hasło wypisane na okładce – „poruszająca opowieść o sile kobiet”, które musicie przyznać, idealnie nadaje się do promocji jakiegoś taniego romansidła. Nie zraziła mnie też zapowiedź, że „ta powieść to krzyk i szept, fikcja i rzeczywistość, wszystkie sprzeczności wpisane w życie kobiet wczoraj, dziś i zawsze”. Trzymałam się dzielnie przekonania, że za tymi wszystkimi bzdurami kryje się coś wyjątkowego. I właściwie nie mogę powiedzieć, że się myliłam. Książka Carmen Romero Dorr na pewno zostanie na długo w mojej pamięci. Niestety zachowam ją w myślach z dopiskiem – „jak zmarnować świetną historię”.
Początek jest więcej niż fantastyczny. Romero Dorr pisze z idealnym wyczuciem. Nie sili się na wielkie filozofowanie, ale między wierszami przemyca ważne prawdy. Choć można by się tego spodziewać, autorka stroni od banałów. Jej bohaterki są pełne życia, a zawirowania w ich życiorysach nie przypominają scenariuszy telenoweli. Rzadko zdarza się albo przynajmniej ja rzadko trafiam na takie książki, żeby kobieca literatura cechowała się najzwyczajniejszą w świecie wiarygodnością. Większość tego typu powieści bardziej niż realne życie przypomina bajkowe fantazje zakończone happy endem. Jeśli sięgacie po Tajemnicę Pauliny Hoffmann, w poszukiwaniu takiej lekkiej historyjki, to będziecie bardzo zawiedzeni. Zwłaszcza pierwsza połowa książki będzie was kosztowała sporo emocji. Wystarczy, że wspomnę, że jej akcja rozgrywa się w nazistowskim Berlinie w czasie II wojny światowej. Takie umiejscowienie w czasie nigdy nie wróży łatwych historii.
No dobrze, ale wypadałoby w końcu choć w kilku słowach wspomnieć o tytułowej bohaterce książki i o jej, również tytułowej, tajemnicy. Naprawdę chciałabym streścić wam charakterystykę Pauliny Hoffmann, ale wydaje mi się, że jest to zadanie ponad moje siły. Rzadko zdarza mi się zżyć na tyle z fikcyjną postacią, żeby nie móc opisać jej jak wiele innych papierowych kukiełek. Myślę, że problem polega właśnie na tym, że Paulina żadną kukiełką nie jest. Jest za to nieco ekscentryczną starszą panią, do której fajnie by było wpaść na kawę i opowieści o życiu (opowieści a nie plotki!!! Paulina na pewno nigdy nie skalałaby się plotkowaniem). A jest co opowiadać. Dzieciństwo w Berlinie z przerażającym widmem wojny w tle, potem ryzykowna ucieczka do Hiszpanii i odkrywanie zupełnie nowego świata w Madrycie. Złamane serce, złamana przyszłość i zupełnie niespodziewana miłość, o jakiej marzą twardo stąpające po ziemi dziewczynki. Zgodnie z banalnie brzmiącym hasłem z okładki – cała historia jej życia dowodzi niesamowitej siły kobiet. Liczba mnoga jest tu o tyle zasadna, że śledząc narrację o Paulinie Hoffmann równocześnie mamy możliwość poznania jej wnuczki. Alicia nie jest wiernym odbiciem swojej babci. Ona, mimo że jest już po 30 i ma za sobą nieudane małżeństwo, dopiero zaczyna uczyć się korzystania z tkwiącej w niej siły.
Skąd zatem ten zawód? Przecież jak do tej pory wszystko brzmi dobrze. No niestety, obiecujące początki z czasem rozpływają się w mętnym zakończeniu. Wygląda to trochę tak, jakby autorka nagle przypomniała sobie, że pisze książkę dla głupiutkich kobietek, więc powinna pamiętać o tkliwym, ale radosnym zakończeniu. Żeby była jasność, wcale nie jestem przeciwniczką happy endów. Wręcz przeciwnie, jestem przeszczęśliwa, jeśli moich książkowych przyjaciół na końcu naszej drogi spotyka jednak coś dobrego. Zdecydowane „nie” mówię tylko tym zakończeniom, które godzą w wiarygodność wszystkiego, co do tej pory udało się ugrać autorowi, które liczą na to, że jestem kolejnym naiwnym czytelnikiem, które najzwyczajniej na świecie są głupie i wyprane z wszelkich wartości.
Czy zatem Tajemnicę Pauliny Hoffman warto polecać? Być może zdziwi Was moja odpowiedź, ale jestem przekonana, że większość osób, która jednak zdecyduje się sięgnąć po tę książę, nie będzie zawiedziona. Przede wszystkim Carmen Romero Dorr cechuje, bardzo rzadka wśród współczesnych twórców, lekkość pisania. Autorka bez trudu przenosi nas do swojego wyimaginowanego świata, swoich bohaterów przedstawia nam jak starych znajomych i nie boi się igrać z naszymi odczuciami. Owszem, jej zakończenie jest przykładem na zmarnowany potencjał, ale jeśli jest się fanem dobrze napisanych, ciekawych historii, to mimo wszystko warto się z tym potencjałem spotkać w któryś z długich, letnich wieczorów.