To co ten odcinek ma najlepsze to Nick Fury i Talos w duecie. Świetnie się ogląda te dwie postacie, których relacja w serialu Tajna Inwazja wynika z bagażu doświadczeń, jaki obaj mają. Zarówno Samuel L. Jackson, jak i Ben Mendelsohn doskonale ze sobą współgrają, racząc nas charyzmą oraz pogłębiając to, co w filmach było zaledwie zarysowane. Doskonale widać, że przy Talosie jest to inny Nick, bo nigdy nie widzieliśmy, by ktoś pozwalał sobie tak do niego mówić. Drzemie tu potencjał na fajny rozwój, bo już w porównaniu do pierwszych dwóch odcinków czuć, że ta relacja jest mocnym punktem, a jej problemy są dobrze narysowane. Tym samym misja Talosa i Nicka może się podobać, bo ta relacja dobrze napędza rozwój wydarzeń. Problemem może wydawać się zbytnia oczywistość samego celu fabularnego, bo nie jest to skomplikowane, a już w ogóle nie czuć, aby to było jakiekolwiek wyzwanie dla bohaterów. Wydaje się to w tym miejscu zbytnio uproszczone w określonym celu, którym jest ruszenie wątku postaci granej przez Emilię Clarke w konkretnym kierunku. A niestety w 3. odcinku serialu Tajna inwazja to pasmo oczywistości i okrutnie bolesna przewidywalność. Cały ten twist, że zaplanowany atak był po to, by odkryć zdradę tej bohaterki, był przesadnie wręcz naturalny i oczywisty, by mógł wywołać jakieś emocje. Czy G'iah nie żyje, tak jak twórcy wyraźnie tutaj zasugerowali? Wszystkie znaki na to wskazują, bo po postrzeleniu postać od razu zmieniła się w oryginalną formę Skrulla, jak każdy inny w chwili śmierci. Jeśli w istocie Emilia Clarke na tym kończy swój udział w MCU, byłoby to kuriozalnie złe, nudne i leniwe rozwiązanie. Na szczęście widzimy, że w zwiastunach są sceny z udziałem tej postaci, których w 3. odcinkach jeszcze nie było, więc można założyć, że jednak przeżyła. A to tym bardziej rozwala ten cały twist z jej „śmiercią” i wpisuje go w mało interesujący i wręcz sztucznie rozpisany element fabularny, który z tą postacią nie ma najmniejszego prawa działać.
fot. materiały prasowe
Dobrze wygląda Nick w relacji z żoną. Tego typu kameralne sceny są siłą Tajnej inwazji, bo pozwalają spojrzeć na bohatera z innej perspektywy. Zwłaszcza w kontekście informacji o tym, jak ją potraktował i zwyczajnie zlekceważył. Takie decyzje zawsze nadają człowieczeństwa postaciom, a w kinie komiksowym jest to tym bardziej potrzebne, by bohaterowie jak Nick Fury byli bardziej ludzcy, a tym samym ciekawsi. Kwestia Gravika to też trochę festiwal oczywistych zagrań. Najpierw przedstawia on wizję na stworzenie SuperSkrulla, a potem widzimy wyraźnie, że on nim już jest. Ta scena, gdy wyjmuje rękę przebitą przez Talosa, ma wyraźnie dać nam do zrozumienia, że extremis już w nim płynie. A pamiętamy z poprzedniego odcinka, że ta rzecz z Iron Mana 3 była jedną z kilku mocy, które SuperSkrulle będą mieć. Obok tego trochę twórcom nie wychodzi podkreślenie jego relacji z G'iah – za dużo opierania się na domysłach, za mało pokazania ich chemii, zażyłości, aby to wywołało emocje. Twórcy serialu Tajna inwazja za wszelką cenę chcą szokować cliffhangerami, by widzowie chętnie wracali co tydzień. Tym razem mamy rozmowę żony Nicka z... Rhodey'em, która wyraźnie sugeruje, że lubiany Avenger może być Skrullem. Tylko czy on zawsze był Skrullem, czy Skrull przejął jego miejsce, tak jak w przypadku innych polityków? Sugestia na pewno interesująca, ale forma budowy potencjału pozostawia jednak trochę do życzenia. Nie czuć tutaj emocji, jakiegoś ogromnego zaskoczenia, które powinno dać efekt. Towarzyszy temu cliffhangerowi dziwna obojętność. Nie zmienia to jednak faktu, że po dobrych pierwszych odcinkach Tajnej inwazji ten ma trochę zgrzyty. Nadal jednak to serial interesujący i solidnie prowadzony, ale czuć, że potencjał całej historii na tym etapie jest większy, niż prawdopodobnie twórcy mogą wykorzystać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj