Mój największy zarzut wobec twórców Tajnej Inwazji jest taki, że po pięciu odcinkach prowadzona intryga wciąż jest dla mnie obojętna. Nieszczególnie ekscytuję się nadchodzącą trzecią wojną światową, bo lider jednej ze stron konfliktu – Skrull Gravik – jest odrzucający jako antagonista. Mimo aktorskich starań Kingsleya Ben-Adira jego postać nie zyskuje głębi i porusza się po sprawdzonych kliszach. Najnowszy odcinek serialu Marvela oferuje co prawda więcej akcji (i to zrealizowanej naprawdę nieźle!), jednak znowu widoczne są problemy wynikające z serialowej struktury. Słabość scenariusza – a raczej brak ciekawych pomysłów na intrygę – objawia się w tym, że na pięć odcinków aż trzy kończyły się postrzeleniem jednej z postaci. Naprawdę trudno mi zrozumieć odejście Talosa. Nie dało się odczuć emocjonalnej stawki, a w piątym odcinku nie widać nawet, by postacie się tym przejęły. Jasne, Nick Fury był już świadkiem śmierci swoich kompanów (ostatnio odeszła też Maria Hill), ale Talos był dla niego kimś więcej. Chciałbym więc, żeby pożegnanie z przyjacielem nie ograniczało się do jednej rozmowy z córką zmarłego i zostawienia jej kluczyków do furgonetki, w której leży ciało. Nie ma tutaj czasu na subtelności. Nie pomaga też spotkanie G'iah z Priscillą. Na papierze być może ich rozmowa miała wymiar pewnego rodzaju emocjonalnego pożegnania, ale ostatecznie pozostawiła niedosyt. Czasem mówi się o tym, że seriale MCU przypominają nieco dłuższe filmy pocięte na odcinki – i to widać w tej produkcji! Niestety mamy tak wiele wątków, że są one prowadzone po łebkach i nie mają okazji do tego, by odpowiednio wybrzmieć.
Disney+
Nieprzypadkowo jednak piąte epizody często są najciekawsze w sześcioodcinkowych serialach Marvel Studios. Możemy je porównać do filmowego trzeciego aktu, który wiąże się z większą intensywnością. Dobrze oglądało się pierwszy bunt części Skrulli przeciwko Gravikowi, co może było wynikiem śmierci jednej z postaci i stało się okazją do pokazania brutalnej strony lidera Skrulli. Drugim udanym momentem konfrontacji było starcie G'iah i Priscilli z wysłannikami Gravika, ostatecznie ustawiono wszystkie figury na planszy tak, aby mogło dojść już tylko do finałowych starć między najważniejszymi postaciami. Dobrze, że swój większy udział w odcinku miała postać Olivii Colman, co od razu podnosi ocenę o oczko wyżej. Cieszę się, że jej rola nie jest sprowadzona tylko do krótkich i mało istotnych momentów. Najciekawiej jednak wypada droga Nicka Fury'ego, którego motywacje i sposób działania doskonale rozumiemy, bo są one dobrze podbudowane. Tym razem pojawia się element wspólny dla wielu seriali MCU – w ostatnich scenach zaprezentowano kostium, aby bohater mógł pojawić się w nim w finale. Widzieliśmy to już w przypadku Kapitana Ameryki w Falcon i Zimowy Żołnierz, a także w serialu Ms. Marvel. Teraz Nick Fury wyciąga z krypt opaskę i płaszcz, co może nie byłoby warte zaznaczenia, gdyby nie fakt, że to kolejny dowód na to, jak schematyczne są produkcje Marvela. Jeśli wciąż będą tak kreślone od linijki, to nigdy nie wyjdą poza przeciętność.
fot. Marvel/Disney+/Empire
+11 więcej
W zasadzie trudno napisać coś więcej o piątym odcinku. Można go nazwać wprowadzeniem do finału, oferującym kilka nieźle zrealizowanych scen akcji. Tam, gdzie można było pokazać emocjonalną stronę produkcji, zrobiono zbyt mało. Po obejrzeniu zaledwie trzydziestu minut nie ma wielkiego pola do analizy i komentowania, to raczej półodcinek i "cisza przed burzą". W przyszłym tygodniu zobaczymy, jak zostanie to zakończone, bo przy tak nierównym serialu wszystko jest możliwe.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj