Ta inność ma swoje dobre i złe strony. Po pierwsze, zaoferowano nam nową fabułę, która stanowi swego rodzaju prequel do znanego filmu. Serialowy Bryan Mills (Clive Standen) to młody i niezależny mężczyzna, nieposiadający jeszcze rodziny ani dzieci. Nie oznacza to bynajmniej, że twórcy serialu zaproponowali nam ekranową genezę postaci tajnego agenta, w którego wcielał się Neeson – w pilotowym odcinku Taken2 nasz bohater już posiada szereg umiejętności i wyostrzoną intuicję, dopatrując się wszędzie spisków i mając swoją historię. Tak naprawdę od razu zostajemy wrzuceni w środek akcji i mija dłuższa chwila, zanim ułożymy sobie wszystkie wątki w głowie i zorientujemy się, co tu się w ogóle dzieje. Dla fanów Taken, serial w pierwszej chwili może być lekkim rozczarowaniem. Ale z drugiej strony, gdyby odtwarzał zupełnie tę samą historię, byłby przecież niczym więcej jak tylko rozciągnięciem jej na kilka odcinków. Możemy nazywać serial prequelem, jednak, podobnie jak w przypadku Bates Motel, nie jest to prequel z krwi i kości. Akcja dzieje się we współczesności, po ulicach jeżdżą nowe samochody, a bohaterowie posługują się smartfonami. Wiedząc, że serialowego Millsa dzieli od tego filmowego jakieś 20 czy nawet 30 lat, moglibyśmy się spodziewać realiów lat 80. i historii dążącej do punktu, jaki już jest nam dobrze znany. Mam nadzieję, że ów punkt w ogóle zostanie osiągnięty, bo póki co nic poza nazwiskiem głównego bohatera nie nawiązuje jeszcze do fabuły filmu. Gdyby nie przekonanie, że cała historia, w jaką właśnie zostajemy wprowadzeni, będzie miała swoją kulminację w postaci próby odbicia córki, pilotowy odcinek nie wyróżniłby się niczym szczególnym na tle innych produkcji sensacyjnych. Równie dobrze mogłyby to być perypetie pierwszego lepszego agenta, który zmaga się z tragedią rodzinną. Skoro jednak wiem, czego to wszystko ma dotyczyć, daję szansę serialowej fabule i czekam na to, co będzie dalej. Sama techniczna strona produkcji też nie ma w sobie tyle mocy, by wybić się na pierwszy plan. Wszystkie ujęcia zachowano w ponurej kolorystyce. Przeważają czernie, biele i chłodny niebieski odcień. Nie ma żadnych szczególnych zabiegów montażowych, pojawiają się jedynie retrospekcje (a w zasadzie jedna istotna retrospekcja, która staje się punktem wyjścia do zrozumienia zaistniałych wydarzeń). Intro serialu jest bardzo minimalistyczne. Mimo iż zapowiedziano go jako sensacyjny, w pierwszym odcinku akcji jest niewiele – widzimy pościg samochodowy i zamach w pociągu. Nie leje się krew, nie ma brutalnych scen. Być może to wciąż jeszcze przed nami. Przynajmniej na to liczę. Warto nadmienić, że Standen radzi sobie w roli agenta Millsa całkiem dobrze. Jego sposób bycia, fryzura i postawiony na sztorc kołnierz naprawdę pasują do image’u Liama Neesona. Osobiście nie miałam większych trudności z wyobrażeniem sobie, że jest to ten sam bohater, tylko nieco młodszy. Oglądając odcinek pilotowy, starałam się dostrzec jakiekolwiek powiązania ze znaną sobie fabułą filmową, a było to bardzo trudne, ponieważ zalewa nas ogrom zupełnie nowych wątków i postaci, o których nic jeszcze nie wiemy. Jednego odniesienia nie można jednak przeoczyć – znajomy głównego bohatera daje mu złotą radę – „Nigdy nie miej dzieci. A już zwłaszcza córek”. W tej wypowiedzi kryje się iskierka nadziei, że rzeczywiście dostaniemy to, po co tu przyszliśmy, a wyczekiwany serial nie stanie się naciąganą sensacją żerującą na znanej marce, która jest taka sama jak pozostałe. Mam szczerą nadzieję, że akcja jeszcze ruszy do przodu. Póki co nie czuję się powalona na kolana. Obejrzałam zwyczajny, poprawnie nakręcony epizod serialu kryminalnego, który nie wywołał we mnie większych emocji (większych czy mniejszych – żadnych tak właściwie). Po przeciętnym pierwszym odcinku jeszcze nie czuję, jakbym oglądała fabułę nawiązującą do Uprowadzonej. Z czystej ciekawości poczekam do następnego. Może jeszcze się rozkręci.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj