Widz co chwila zbierał szczękę z podłogi, zastanawiając się, co dalej i kogo jeszcze scenarzyści postanowią wskrzesić i wprowadzić do akcji. Począwszy od Kevina Trana w wersji alternatywnej, czyli słodkiego proroka z totalnym ADHD i słowotokiem, zniewolonego przez archanioła Michała, przez Lucyfera, który jednak znalazł drogę do „naszego” uniwersum, choć po drodze stracił łaskę, po Arthura Ketcha, który zapierał się, że jest swoim bratem bliźniakiem, acz nim nie był. Lucyfera przez moment nawet zrobiło się oglądającym żal – Michał okazał się niezłym sadystą, ale w końcu Lucyfer to Lucyfer i po powrocie nadal próbował zabijać ludzi na ulicy. Co wyszło przezabawnie, bo mu wyraźnie nie szło. Z początkiem odcinka po zniknięciu Jacka Castiel postanawia dowiedzieć się tego i owego od aniołów, do tego samotnie, co – jak zwykle – źle się kończy. Tym bardziej, że aniołowie wymierają i rozpaczliwie poszukują Jacka, by ich „odtworzył”. Również Asmodeusz poszukuje Jacka, oczywiście w zupełnie innym celu, również bez powodzenia, za to przy okazji znajdując dwa asy w rękawie i objawiając swoje talenty kameleona, nie tylko w wyglądzie, ale i głosie. Tymczasem bracia Winchesterowie, nie chcąc „utkwić w bezczynności”, podejmują się rozwiązania sprawy zabójstwa trzech czarownic, nieoczekiwanie zostają poproszeni o pomoc przez jedną z ocalałych i ku swemu zdziwieniu natykają się na Mr. Ketcha, któremu – czego Dean był świadkiem, Mary Winchester strzeliła prosto w głowę, więc nie miał szans na przeżycie. Schwytany Ketch twierdzi, że jest bratem bliźniakiem Arthura – Alexandrem, w co Sam wierzy, a Dean niespecjalnie, sprzedając mu satysfakcjonujący łomot (tak, wiem, nie bije się więźnia, ale… trudno). Zgadnijcie tylko – kto miał rację? Prócz doskonałej sceny przesłuchania Ketcha opowiadającego o złym bracie bliźniaku, równie niezwykłe były rozmówki Lucyfera z Castielem (majstersztyk w wykonaniu Mishy Collinsa i Marka Pellegrino), sarkastycznym do bólu i całym sobą marzącym o tym, by roznieść Lucyfera na strzępy, a zamiast tego siedzącym z nim w pubie. Bardzo przyjemnie oglądało się choreografię bójki Winchesterów z demonami w tymże pubie, do którego dotarli za późno, by spotkać się z Castielem (i przywróconym światu Lucyferem). A jeśli nowy pracodawca Ketcha sądził, że nagła pomoc Brytyjczyka pomoże w relacjach z braćmi, bardzo się pomylił. Do ironicznych opisów postaci przez Deana doszedł Asmodeusz jako zły pułkownik Sanders (twórca KFC) – bardzo trafnie. Muzycznie pojawiło się jedynie Blues are turning black Stephena Emila Dudasa, sączące się w głośników baru podczas rozmowy Castiela z Lucyferem – to chyba ulubiona piosenka Castiela, bo pojawiła się już w sezonie w sezonie 10., w odcinku Angel heart. Brawa za reżyserię dla Richarda Speighta Jra, który po raz kolejny podjął się ciężkiego zadania i wybrnął z niego zwycięsko. Ba, biorąc pod uwagę nieustanne zaskoczenie towarzyszące kolejnym scenom – rewelacyjnie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj