Co prawda The Fetal Kick Catalyst zaczyna się obiecująco. Penny dostaje zaproszenie na podrzędny konwent. Tłumaczenie Leonarda z sekwencji otwierającej epizod, to zdecydowanie najlepszy moment odcinka. W całym wątku znalazłoby się jeszcze parę zabawnych gagów, ale w pewnym momencie scenarzyści przedobrzyli. O ile jeszcze motyw „Penny jest zbyt piękna, by być żoną Leonarda” wyszedł dobrze, bo twórcy już dawno go nie używali, to Hofstadter opowiadający konwentowiczom swoją historię miłosną – już nie. Takie sytuacje – nawet w sitcomach – wydają się zbyt nieprawdopodobne, by można było je oglądać z przyjemnością. Przygody małżeństwa Hofstadterów mimo wszystko były jednak najzabawniejszą częścią odcinka i stanowiły przyjemną odskocznię od dwóch pozostałych (i bardzo nieudanych) wątków. W The Big Bang Theory ostatnio normą stało się to, że Howard, Bernadette i Raj żyją sobie w izolacji od reszty bohaterów (albo reszta bohaterów w izolacji od nich). Tematem numer jeden u tych postaci jest ciąża pani Wolowitz i ten odcinek niczego w tej kwestii nie zmienia. Może oprócz tego, że widzowie zostają uraczeni jakimś rodzajem product placementu oraz faktu, że nawet Howard nie jest w stanie wywołać uśmiechu na twarzy widzów. Dostajemy za to parę scenek, które przypominają nam o bromansie między Hindusem a Żydem. Trzeba jednak przyznać – oglądanie poczynań tych bohaterów może jeszcze dostarczać przyjemności. Niestety nie mogę tego powiedzieć o Sheldonie i Amy. W The Fetal Kick Catalyst po prostu nie da się na nich patrzeć. Nie licząc faktu, że dr Cooper jest coraz bardziej człowieczy, a przez to coraz mniej zabawny i tracący tę cząstkę, która stanowiła o wyjątkowości tego bohatera, to nie jestem w stanie zrozumieć, kto ze scenarzystów wpadł na pomysł, że usadowienie w jednym pokoju Stuarta, Berta oraz przypadkowej Rumunki znającej angielski tylko z telewizji będzie dobrym pomysłem. Każda sekunda spędzona w mieszkaniu Sheldona i Amy wywołuje u oglądających coraz większe uczucie dyskomfortu i zakłopotania. Gdybym miał oceniać poszczególne wątki tego odcinka, to zdecydowanie 1/10 dla wydarzeń rozgrywających się u dr. Coopera i dr Fowler byłoby oceną zawyżoną. Teoria wielkiego podrywu wchodzi na poziom znany widzom już od paru lat. Do tej pory nie potrafię zrozumieć, jak serial o tak świetnym pomyśle wyjściowym można było zamienić w nieudany sitcom o związkach. 10. sezon i tak wyróżnia się na tle dwóch poprzednich – jest więcej nawiązań do popkultury (chociaż wciąż jest ich bardzo, bardzo niewiele). Jednak dopóki oglądalność dopisuje i aktorzy wyrażą chęć dalszego występowania w produkcji, nowe odcinki będą powstawać, a wierni fani będą mieli coraz większe trudności ze znajdowaniem nawiązań do innych dzieł kultury popularnej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj