Teoria wielkiego podrywu: sezon 10, odcinek 6 – recenzja
Teoria wielkiego podrywu znów znacznie obniżyła loty. 10. sezon miewa przebłyski, ale szósty odcinek, podobnie jak poprzedni, nie był prawie w ogóle śmieszny.
Teoria wielkiego podrywu znów znacznie obniżyła loty. 10. sezon miewa przebłyski, ale szósty odcinek, podobnie jak poprzedni, nie był prawie w ogóle śmieszny.
Co prawda The Fetal Kick Catalyst zaczyna się obiecująco. Penny dostaje zaproszenie na podrzędny konwent. Tłumaczenie Leonarda z sekwencji otwierającej epizod, to zdecydowanie najlepszy moment odcinka. W całym wątku znalazłoby się jeszcze parę zabawnych gagów, ale w pewnym momencie scenarzyści przedobrzyli. O ile jeszcze motyw „Penny jest zbyt piękna, by być żoną Leonarda” wyszedł dobrze, bo twórcy już dawno go nie używali, to Hofstadter opowiadający konwentowiczom swoją historię miłosną – już nie. Takie sytuacje – nawet w sitcomach – wydają się zbyt nieprawdopodobne, by można było je oglądać z przyjemnością. Przygody małżeństwa Hofstadterów mimo wszystko były jednak najzabawniejszą częścią odcinka i stanowiły przyjemną odskocznię od dwóch pozostałych (i bardzo nieudanych) wątków.
W The Big Bang Theory ostatnio normą stało się to, że Howard, Bernadette i Raj żyją sobie w izolacji od reszty bohaterów (albo reszta bohaterów w izolacji od nich). Tematem numer jeden u tych postaci jest ciąża pani Wolowitz i ten odcinek niczego w tej kwestii nie zmienia. Może oprócz tego, że widzowie zostają uraczeni jakimś rodzajem product placementu oraz faktu, że nawet Howard nie jest w stanie wywołać uśmiechu na twarzy widzów. Dostajemy za to parę scenek, które przypominają nam o bromansie między Hindusem a Żydem. Trzeba jednak przyznać – oglądanie poczynań tych bohaterów może jeszcze dostarczać przyjemności.
Niestety nie mogę tego powiedzieć o Sheldonie i Amy. W The Fetal Kick Catalyst po prostu nie da się na nich patrzeć. Nie licząc faktu, że dr Cooper jest coraz bardziej człowieczy, a przez to coraz mniej zabawny i tracący tę cząstkę, która stanowiła o wyjątkowości tego bohatera, to nie jestem w stanie zrozumieć, kto ze scenarzystów wpadł na pomysł, że usadowienie w jednym pokoju Stuarta, Berta oraz przypadkowej Rumunki znającej angielski tylko z telewizji będzie dobrym pomysłem. Każda sekunda spędzona w mieszkaniu Sheldona i Amy wywołuje u oglądających coraz większe uczucie dyskomfortu i zakłopotania. Gdybym miał oceniać poszczególne wątki tego odcinka, to zdecydowanie 1/10 dla wydarzeń rozgrywających się u dr. Coopera i dr Fowler byłoby oceną zawyżoną.
Teoria wielkiego podrywu wchodzi na poziom znany widzom już od paru lat. Do tej pory nie potrafię zrozumieć, jak serial o tak świetnym pomyśle wyjściowym można było zamienić w nieudany sitcom o związkach. 10. sezon i tak wyróżnia się na tle dwóch poprzednich – jest więcej nawiązań do popkultury (chociaż wciąż jest ich bardzo, bardzo niewiele). Jednak dopóki oglądalność dopisuje i aktorzy wyrażą chęć dalszego występowania w produkcji, nowe odcinki będą powstawać, a wierni fani będą mieli coraz większe trudności ze znajdowaniem nawiązań do innych dzieł kultury popularnej.
Poznaj recenzenta
Mateusz TutkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat