Po wyjątkowo słabym początku sezonu "Teoria wielkiego podrywu" ustabilizowała formę. Narzekać można tylko na to, że nie jest ona jakoś szczególnie wysoka. Obecnie ten serial to po prostu średniak.
Jest sympatycznie - tylko tyle można powiedzieć o najnowszym odcinku "TBBT", "The Intimacy Acceleration", ale też w ogóle o kilku poprzednich epizodach, a w dużej mierze i całym 8. sezonie. Scenarzyści umiejętnie wykorzystują fakt, że przez tyle lat zdążyliśmy przywiązać się do Sheldona czy Penny, lubimy tych bohaterów, a poprzednie sezony mamy w pamięci niczym radosne wspomnienia z własnego życia – stąd częste przypominanie tego, co było, odwołania do pamiętnych scen, podkreślanie, ile lat to wszystko już trwa. Przecież cały wątek Penny i Sheldona w tym konkretnym odcinku to jazda na nostalgii, przypomnienie, jak – mimo różnic – ci bohaterowie zbliżyli się do siebie, jaką drogę pokonali i jak wpłynęli na swoje życia. Penny mówi pamiętne słowa, że nie jest w stanie przywołać wspomnień, w których nie byłoby Leonarda albo Sheldona.
Samo w sobie nie jest to coś złego, w końcu choćby „Przyjaciele” bardzo często sięgali do przeszłości i powtarzali całe sceny z wcześniej emitowanych odcinków. "Teoria wielkiego podrywu" nie posuwa się tak daleko (słusznie), ale też nie oferuje jakiejś ciekawej alternatywy. Bodajże najlepszym elementem całej „randki” Penny i Sheldona była uwaga, że tego drugiego nic tak nie przeraża jak słowa „wersja reżyserska według George’a Lucasa”. Generalnie było miło i słodko, ale nieszczególnie śmiesznie.
Zupełnie pozbawiona inwencji była zaś cała scena z Howardem i Bernadette na lotnisku. Zgubili bagaż z prochami jego mamy – o jejku, ale oryginalne. Howard siedział i marudził, pani z obsługi próbowała się tłumaczyć, a Bernie powróciła do „trybu jędzy” i włączyła swój groźny głos, grożąc biedaczce. Jedyne wytłumaczenie jest takie, że ten wątek dopisywano na szybko, w reakcji na śmierć Carol Ann Susie.
Chyba najlepiej wypadł wątek Leonarda, Amy, Raja i Emily oraz ich wycieczki. Wprawdzie tu również nie było jakoś rozbrajająco zabawnie, ale bohaterowie wreszcie się gdzieś ruszyli, zrobili coś rozrywkowego, a i sam pomysł, by zamknąć się w pokoju z zombie i rozwiązywać zagadki, był ciekawy. No i jego rozwinięcie z uwzględnieniem nieprzeciętnej inteligencji bohaterów oraz komentarzami zaskoczonego/przerażonego zombiaka – tutaj przynajmniej powiało świeżością.
Zobacz również: „Dexterewicz”, czyli „Dexter” w czasach PRL-u
Otrzymaliśmy więc odcinek summa summarum całkiem niezły, ale – wciąż – "Teoria wielkiego podrywu" nie jest w tym sezonie serialem, który jakoś szczególnie mnie ekscytuje. Ogląda się go siłą rozpędu.