„Teoria wielkiego podrywu”: sezon 8, odcinek 16 – recenzja
Po wyjątkowo słabym początku sezonu "Teoria wielkiego podrywu" ustabilizowała formę. Narzekać można tylko na to, że nie jest ona jakoś szczególnie wysoka. Obecnie ten serial to po prostu średniak.
Po wyjątkowo słabym początku sezonu "Teoria wielkiego podrywu" ustabilizowała formę. Narzekać można tylko na to, że nie jest ona jakoś szczególnie wysoka. Obecnie ten serial to po prostu średniak.
Jest sympatycznie - tylko tyle można powiedzieć o najnowszym odcinku "TBBT", "The Intimacy Acceleration", ale też w ogóle o kilku poprzednich epizodach, a w dużej mierze i całym 8. sezonie. Scenarzyści umiejętnie wykorzystują fakt, że przez tyle lat zdążyliśmy przywiązać się do Sheldona czy Penny, lubimy tych bohaterów, a poprzednie sezony mamy w pamięci niczym radosne wspomnienia z własnego życia – stąd częste przypominanie tego, co było, odwołania do pamiętnych scen, podkreślanie, ile lat to wszystko już trwa. Przecież cały wątek Penny i Sheldona w tym konkretnym odcinku to jazda na nostalgii, przypomnienie, jak – mimo różnic – ci bohaterowie zbliżyli się do siebie, jaką drogę pokonali i jak wpłynęli na swoje życia. Penny mówi pamiętne słowa, że nie jest w stanie przywołać wspomnień, w których nie byłoby Leonarda albo Sheldona.
Samo w sobie nie jest to coś złego, w końcu choćby „Przyjaciele” bardzo często sięgali do przeszłości i powtarzali całe sceny z wcześniej emitowanych odcinków. "Teoria wielkiego podrywu" nie posuwa się tak daleko (słusznie), ale też nie oferuje jakiejś ciekawej alternatywy. Bodajże najlepszym elementem całej „randki” Penny i Sheldona była uwaga, że tego drugiego nic tak nie przeraża jak słowa „wersja reżyserska według George’a Lucasa”. Generalnie było miło i słodko, ale nieszczególnie śmiesznie.
Zupełnie pozbawiona inwencji była zaś cała scena z Howardem i Bernadette na lotnisku. Zgubili bagaż z prochami jego mamy – o jejku, ale oryginalne. Howard siedział i marudził, pani z obsługi próbowała się tłumaczyć, a Bernie powróciła do „trybu jędzy” i włączyła swój groźny głos, grożąc biedaczce. Jedyne wytłumaczenie jest takie, że ten wątek dopisywano na szybko, w reakcji na śmierć Carol Ann Susie.
Chyba najlepiej wypadł wątek Leonarda, Amy, Raja i Emily oraz ich wycieczki. Wprawdzie tu również nie było jakoś rozbrajająco zabawnie, ale bohaterowie wreszcie się gdzieś ruszyli, zrobili coś rozrywkowego, a i sam pomysł, by zamknąć się w pokoju z zombie i rozwiązywać zagadki, był ciekawy. No i jego rozwinięcie z uwzględnieniem nieprzeciętnej inteligencji bohaterów oraz komentarzami zaskoczonego/przerażonego zombiaka – tutaj przynajmniej powiało świeżością.
Zobacz również: „Dexterewicz”, czyli „Dexter” w czasach PRL-u
Otrzymaliśmy więc odcinek summa summarum całkiem niezły, ale – wciąż – "Teoria wielkiego podrywu" nie jest w tym sezonie serialem, który jakoś szczególnie mnie ekscytuje. Ogląda się go siłą rozpędu.
Poznaj recenzenta
Marcin ZwierzchowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat