Wątek Daryla wypada tutaj najciekawiej, bo w końcu obserwujemy solowe przygody najlepszej postaci serialu. Jego perypetie z grupą bandytów niczym nie zaskakują, ale dostarczają odpowiedniej ilości wrażeń, przez co na nudę narzekać nie można. Do tego nieźle nakreślono dylemat Daryla. Z jednej strony przyzwyczaił się do tego, że jest z dobrymi, normalnymi ludźmi i może prowadzić w miarę przyzwoite życie, ale jednocześnie towarzyszy mu świadomość, że nowa grupa składa się z osób bardzo do niego podobnych. On kiedyś był taki, jacy oni są teraz, lecz przez ten czas nastąpiła w nim wyraźna przemiana. Niby Daryl chciałby być teraz sam, ale dochodzi do niego świadomość, że będzie to trudne, a może nawet niemożliwe. Zaczyna akceptować ich specyficzne zasady. Wiemy, że kierują się do Terminus, aby dorwać Ricka, więc raczej pewne jest, iż koniec końców Daryl podejmie słuszną decyzję i znów wróci do przyjaciół.

Rick, Michonne i Carl mają w tym odcinku zaledwie epizod - zwyczajne, sielankowe sceny pokazujące, że nawet w tym świecie jest miejsce dla czegoś dobrego. Obawiam się, że te momenty pojawiają się teraz nie bez przyczyny. Poprzedni odcinek już udowodnił, że twórcy lubią najpierw wzbudzić emocje sympatyzowania ze szczęściem postaci, by potem brutalnie je zabić. Oby jednak tym razem się to nie sprawdziło.

Wyprawa Glenna i spółki jest zdecydowanie najgorszym elementem odcinka. Ten samozwańczy geniusz znający wielką tajemnicę apokalipsy zombie coraz bardziej irytuje i z każdą minutą buduje przekonanie, że to tylko jakiś sprytny oszust-nerd i nic więcej. Fakt, że zachowuje się nieporadnie i nie potrafi myśleć, jest raczej niedopracowaniem. Skoro rzekomo jest to człowiek kochający gry komputerowe (rozmowa z koleżanką Glenna to sugeruje), powinien umieć się bronić i potrafić zrobić ze sobą cokolwiek. Takie zachowanie postaci strasznie zgrzyta w tym odcinku. Plus jedynie za to, że koniec końców okazuje się dobrym człowiekiem.

[video-browser playlist="634753" suggest=""]

Samodzielne przeszukiwanie tunelu przez Glenna i jego towarzyszkę to popis sztucznego wywoływania dramatu, bo wszystko tutaj jest przewidywalne. Problem z chodzeniem dziewczyny musiał po prostu zaowocować takim wypadkiem, zwłaszcza gdy Glenn podjął "mądrą" decyzję o przejściu przez zawalone głazy, gdzie jego towarzyszka ledwo chodzi. Myślałem, że jesteśmy świadkami prawdopodobnie najgłupszej śmierci w The Walking Dead, ale pojawienie się grupy egzekutorów zombie wyprowadziła mnie z błędu. Warto zauważyć drobny smaczek w scenie, gdy Glenn patrzy z góry na grupę szwendaczy. Jeden z nich szczególnie wyróżnia się na tle swoich pobratymców i bardzo przypomina zombiaka z filmów George'a Romero. Prawdopodobnie jest to zapowiadany hołd dla klasyki zombie, o którym mówiono kilka tygodni temu.

Przedostatni odcinek powinien być obietnicą emocji i wrażeń, a zamiast tego jest taki... zwyczajny, a momentami banalny (relacja Maggie z Glennem). Brak tutaj ciekawszego pomysłu na dramaturgię, którą mieliśmy choćby w poprzednim odcinku. Terminus wygląda jak utopia i najpewniej kryje on większą tajemnicę, którą poznamy w finale.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj