Veronica i Emily kiedyś były najlepszymi przyjaciółkami, jednak im stawały się starsze, tym bardziej się od siebie odsuwały. Veronica została uczennicą idealną, popularną w środowisku szkolnym. Emily zaś –  dziwaczką, z którą nikt w sumie nie chce się przyjaźnić. Wydawałoby się, że już nigdy ich ścieżki się nie skrzyżują. Aż okazuje się, że Veronika jest w ciąży,  w której wcale nie chce być… Sam pomysł na film jest kontrowersyjny, acz ciekawy. Twórcy zdawali sobie sprawę, że są jednymi z pierwszych, którzy chcą podejść do motywu aborcji w produkcji dla nastolatków, nie dodając do tego niepotrzebnego dramatu. Jasne, nie przeczę –  to jest ważny, poważny i trudny temat. Ale pokazanie, że wcale nie musi, jest potrzebne i bardzo odświeżające. Veronika doskonale wie, że nie chce mieć dzieci i jedyne, co ją irytuje, to to, że nie może sama podjąć tej decyzji z powodu swojego wieku. Nie ma żadnej w sobie niepewności, nie cierpi później, czuje tylko ulgę. Bardziej się boi zabiegu z powodu tego, że to zabieg, a nie że ma cokolwiek związanego z ciążą. Cieszę się, że takie produkcje zaczęły powstawać i mam nadzieję, że będzie ich coraz więcej, zarówno dla młodszych, jak i starszych widzów. Choć nie ukrywajmy, osoby pełnoletnie mają więcej swobody, o czym ten film również mówi. Dziwnie jest jednak oglądać ten film z perspektywy polskiej. Twórcy mówią wprost: decyzja powinna należeć do tego, kto jest w ciąży, niezależnie w jakim wieku. Wprost krytykują to, że nastolatka musi jechać specjalnie 14 godzin dalej, tylko dlatego, że nie jest pełnoletnia, by móc zdecydować bez potrzeby angażowania w to swojej mamy. Veronica w pewnym momencie wykrzykuje, że dlaczego nie potrzebuje zgody rodziców do urodzenia dziecka, ale do usunięcia – już tak. I w zwolennikach aborcji może pojawić się myśl, iż patrząc na sytuację w Polsce, to ten problem w Stanach jest przesadzony. Choć oczywiście, że tak nie jest, i ma pewnie za sobą wiele innych dramatów. I mimo że nie lubię mówić o polityce w kulturze, to niestety: jeśli jesteście pro-life, nie spodoba wam się ten film. Widać, że został on stworzony do specyficznej grupy ludzi, którzy będą zadowoleni. Inni mogą się jedynie zirytować. Głównie dlatego, że (prócz całej kwestii aborcji samej w sobie) twórcy nabijają się trochę z osób pro-life. Tylko że też nabijają się ze specyficznej podgrupy, która chce wymusić na osobach o innych poglądach zmianę decyzji (co w ogóle tworzy jedną z najśmieszniejszych scen w filmie). Mamy również w fabule pokazane inne osoby wierzące, które szanują wybór bohaterki – między innymi jej mamę, mówiącą wprost, że nigdy by takiej decyzji o aborcji nie podjęła, ale szanuje swoją córkę. Mama Veroniki ma jednak o wiele mniejszą rolę niż dwójka, przedstawionych jako szalonych, pro-liferów. I rozumiem, że niektórych może to oburzyć. Jednak o wiele większym problemem jest to, że jak już odsuniemy cały wątek aborcji, który jest naprawdę ładnie i wyważenie pokazany, to dostajemy typowy film o dwóch nastolatkach, dokładnie taki sam, jak inne. Jedyna różnica jest taka, że Veronica, mimo bycia popularną, nie jest suką, a Emily, jest dziwna (oraz, oczywiście, homoseksualna, bo Hollywood nadal nie wierzy, że istnieją lesbijki, które mogą zakładać sukienki i ubierać się dziewczęco. Nie-mo-żli-we! ), pali również marihuanę, co ma świadczyć o jakimś zbuntowaniu. I niby fajnie, ale to nadal za mało, by stworzyć niestereotypowe postaci. Dużym zaś plusem jest to, że pokazano, iż za zniszczenie ich przyjaźni odpowiadają obie dziewczyny, a nie tylko Veronica, która zgodnie  z kluczem powinna przestać się przyjaźnić z Emily, bo jest za fajna. Opcja pokazana w filmie jest o wiele bardziej naturalna – w okresie dziecięco-nastoletnim zachodzą ogromne zmiany, które mogą doprowadzić do tego, że przyjaźń, nawet najtrwalsza, może się zakończyć. Choć może nie chcieli zrobić z Veroniki tej złej i okropnej. Co też, niestety, nie zawsze działało dobrze. Zwłaszcza że znów twórcy wchodzą w stereotypy – przykładem jest obecny (zaraz były) chłopak Veroniki. Wiadomo, musi być idiotą, stalkerem, szantażystą. Rozumiem, że nie mógł towarzyszyć dziewczynom w podróży (w końcu to kobieca opowieść drogi), ale mógł chociażby złamać głupią nogę albo wyjechać gdzieś i nie mieć jak wrócić i pomóc Veronice. Możliwości jest mnóstwo i każda byłaby lepsza od znów robienia z faceta, za przeproszeniem, debila. Ten motyw jest już tak wyświechtany, że sceny z nim, które pewnie miały być zabawne, były raczej żenujące i męczące. Również cała kwestia z ojcem Emily wydaje się dodana tylko po to, aby miała swój własny wątek i nie do końca można zrozumieć, po co on tak naprawdę był.  Nie mogę zaś powiedzieć ani jednego złego słowa na temat gry aktorów - czy głównych bohaterek, czy osób, grających role drugoplanowe. Jednak najbardziej podobał mi się Giancarlo Esposito jako bardzo specyficzny rycerz na bardzo specyficznym koniu, by pomóc dziewczynom, a także para przerażających pro-liferów, których rola może i była kontrowersyjna, ale zagrali ją fantastycznie.  Cieszę się, że taki film jak Test na przyjaźń powstał, bo nie tylko mówi o ważnym temacie, ale również jest naprawdę przyjemny do oglądania. Jest wesoło, gdy powinno, człowiek się parę razy uśmieje i nawet nie poczuje, jak mu zleci czas. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj