W najnowszym odcinku twórcy rzeźbią związki przyczynowo-skutkowe w tak siermiężny sposób, że można się zastanawiać, gdzie podziała się ta wspaniała opowieść o ludzkich emocjach i namiętnościach. Jej miejsce zajęła źle napisana historia, która bardzo nieporadnie przeradza się w nostalgiczne kino drogi z elementami przygodowymi. Nic tutaj do siebie nie pasuje, a finałowy motyw z grzechotnikiem to już klasyczny „skok przez rekina”. Wszystko po to, żeby zbliżyć do siebie parę głównych bohaterów. Czy jednak Noah i Helen musieli przetrwać apokalipsę i przejść przez piekło, żeby narodzić się na nowo jako bliscy sobie ludzie? Trzeba powiedzieć to wprost: scenarzyści Romans zaliczyli tym razem wielką „wtopę”, być może największą w historii serialu. Przyjrzyjmy się bliżej kuriozalnemu tokowi wydarzeń z bieżącego epizodu. Bohaterów spotykamy w mieszkaniu Whitney, gdzie wciąż trwa kłótnia. Gdy kobiety na chwilę znikają z pola widzenia, Noah ulatnia się do swojego domu, żeby móc w spokoju się alkoholizować. Helen podąża za nim i awantura wybucha na nowo. Wkrótce bohaterowie otrzymują informację, że zbliża się niszczycielska pożoga i trzeba się jak najszybciej ewakuować. Helen ochoczo rzuca się do ucieczki, lecz Noah zostaje. Szkoda mu opuścić wszystkie przedmioty znajdujące się w jego domu. Po pewnym czasie stwierdza, że może to nie był jednak najlepszy pomysł. Rusza więc przed siebie, a na swojej drodze spotyka…tak dobrze kombinujecie – Helen. Para rozpoczyna pieszą wędrówkę ku ocaleniu, rozmawiając o życiu, pokonując górskie przeszkody i walcząc z grzechotnikami. W międzyczasie oczyszczają atmosferę i wszystko wskazuje na to, że grzechy przeszłości zostają wybaczone. Noah znów jest dobrym chłopcem, a Helen staje się silniejsza (dosłownie i w przenośni). Fabuła odcinka nie prezentuje się dobrze na papierze, ale na ekranie sprawia jeszcze gorsze wrażenie. Naiwność poszczególnych rozwiązań woła o pomstę do nieba. Co więcej, bohaterowie zachowują się, jakby nagle stracili piątą klepkę. Noah opuszcza swoją rodzinę w godzinie próby, żeby pić w swoim domu. Później decyduje się umrzeć w samotności, bo „rzekomo” nic mu już nie zostało w życiu. Po tym, gdy przypomina sobie Allison, zmienia zdanie i rusza przed siebie. Ahoj, przygodo! Pal sześć naciągane motywacje bohaterów czy zupełnie niepotrzebnie wprowadzane wątki (młodzi autostopowicze). Najgorsze w bieżącym odcinku jest to, że z przydługich konwersacji pomiędzy Noahem i Helen nie dowiadujemy się praktycznie niczego nowego. Bohaterowie wałkują tematy, które zostały skonkludowane już w pierwszym sezonie. Maglują swoją przeszłość, wracają do wydarzeń, które na tym etapie opowieści nie mają fabularnego znaczenia. Wszystko po to, by pokazać bliskość pomiędzy nimi. Sama przeprawa przez pustkowia również jest naciągana. Miało to wygenerować zagrożenie, które bohaterowie pokonują wspólnie, jednak finalnie wyszło nudno i mało przekonująco. Pewne symbolizmy są tak grubymi nićmi szyte, że aż dziw bierze, że odpowiadają za nie ludzie, którzy do tej pory specjalizowali się w lekko zauważalnych psychologicznych sugestiach.
fot. Showtime
+3 więcej
Przedostatni odcinek za nami, a my wciąż nie wiemy, o co chodzi w wątku Joanie. Tym razem nie uświadczyliśmy ani minuty z jej udziałem. Rozstaliśmy się z bohaterką w dość istotnym momencie, jednak cel fabularny wprowadzenia historii z przyszłości nadal pozostaje dla nas nieznany. Zapewne w wielkim finale dostaniemy konkluzję, ale tak postrzępiony sposób prowadzenia opowieści nie robi dobrze temu wątkowi. Na tę chwilę jest on jedynie dodatkiem do „jako tako” funkcjonującej całości. Dodatkiem niepotrzebnym, ponieważ w żaden sposób niepowiązanym z historią głównych bohaterów. Co gorsza, działającym również na szkodę serialu. Wyjaśnienie tajemnicy śmierci Allison było całkowicie niepotrzebne. Obdarło fabułę z nutki niesamowitości, wprowadzając naciągane motywy kryminalne. Idea zbliżenia się Helen i Noaha była oczywiście słuszna. Wcześniej czy później musiało to nastąpić, jednak twórcy przeprowadzili ten proces w najgorszy z możliwych sposobów. Zamiast kolejnej psychodramy, w których się specjalizują, dostaliśmy ucieczkę przed pożarem, wspinaczkę i jadowite węże. Podróż bohaterów dużo lepiej działałaby na poziomie metaforycznym. Pokazano nam ją jednak bardzo przyziemnie. Symboliczne odniesienie ognia trawiącego okolicę do płomieni ogarniających życie bohaterów nie wystarczy, by całość wspięła się na poziom artystyczny, do którego przyzwyczaił nas The Affair. Niestety, tuż przed wielkim finałem serial zalicza poważną wpadkę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj