Serial The Crossing, w przeciągu pierwszych odcinków przyzwyczaił nas już do tego, że jest formatem science fiction, pozbawionym motywów fantastycznych i serialem akcji, w którym momenty sensacyjne wołają o pomstę do nieba. Omawiana odsłona, przez długą część odcinka nie zmienia tego stanu rzeczy. Science fiction praktycznie nie istnieje (poza wątkiem choroby trapiącej małą Leah), a nieliczne motywy akcji nie generują żadnego napięcia. Odcinek pozbawiony jest też innych cech gatunkowych. Trudno odnaleźć segmenty dramatyczne, komediowe, a nawet obyczajowe. Całość jest niejaka i bezbarwna. Pamiętacie motyw wędkarski? Kiedy to Reece odbiera przemocą Bogu ducha winnym wędkarzom ich kije, widzowi nie jest dane zobaczyć konfrontacji, a jedynie jej pokłosie. To już kolejny taki motyw w serialu. Czyżby zabrakło funduszy na choreografię walki? Na pewno nie zabrakło pieniędzy na scenę, podczas której orzeł strąca drona. Akcję tę można uznać za najbardziej widowiskową w odcinku, jeśli nie w całym serialu. Niestety to dużo mówi o samym formacie. Wątki komediowe reprezentowane są natomiast przez segment, podczas którego Reece zarzuca wędkę i dzięki nadludzkiej siły APEX, żyłka sięga prawie drugiego krańca jeziora. Młody towarzysz bohaterki jest zadziwiony, a sama Reece robi głupią minę. Niech ktoś powstrzyma tę karuzelę śmiechu… Dialogi w serialu są tak ubogie, że aż zęby bolą. Postacie mówią mało i rzadko. Zazwyczaj są to pojedyncze wersy tekstu opisujące ich działania. Jeśliby widzowie mieli problem z nadążaniem za „zawrotnym tempem akcji”, bohaterowie służą pomocą, komentując wszystko, co robią i co mają w zamiarze uczynić. Wyjątek tutaj stanowią konwersacje Jude’a z jego synem, które mają na celu pogłębienie postaci głównego bohatera. To wciąż działa w miarę poprawnie, choć w omawianym epizodzie takich motywów jest jak na lekarstwo. Serial próbuje trochę kombinować, pokazując społeczność przybyszów. Niestety wychodzi to miernie, bo używa do tego dwóch dziecinnie prostych wątków, które nie niosą żadnego ładunku emocjonalnego i nie angażują widza. Pierwszy z nich to historia byłej kolaborantki, zdemaskowanej i szantażowanej przez jednego z jej towarzyszy niedoli. Druga historia dotyczy uchodźcy, którego żona przybyła do teraźniejszości ze wcześniejszą grupą uciekinierów. Tutaj jest dużo ciekawiej, ponieważ wątek łączy się z finałowym zwrotem akcji. W ostatnich scenach agentka Emma Peralta odwiedza małżonkę przybyłego i - o dziwo - zaczyna się robić naprawdę intrygująco. Spotkana pani wymyśla opowieść o odciętej od świata sekcie, do której przystąpił jej mąż. Historia ta miałaby wytłumaczyć genezę uchodźców i ich nagłe pojawienie się w nadmorskiej miejscowości. Widzowie oczywiście ani przez chwilę nie dają wiary tej bajeczce, ale taka relatywność fabularna to nowość w The Crossing. W ostatnich minutach epizodu żona uchodźcy strzela do agentki, która ciężko ranna pada na podłogę. Czy ginie? Nie ma takiej pewności. Serial na tym etapie ma już kilka pierwszoplanowych postaci kobiecych, także mógłby sobie pozwolić na śmierć jednej z nich, zwłaszcza że to zaangażowałoby emocjonalnie pozostałych bohaterów w toczące się wydarzenia. To zaskakujące w serialu, który od początku był mocno przewidywalny. Końcówka pokazała, że produkcja ma potencjał i nie powinno się jej lekceważyć. Szkoda tylko, że takie motywy są wielką rzadkością w serialu. Zamiast tego dostajemy wątki takie jak chociażby wymiana dzieci między Reece a Judem. Chyba nikt się nie spodziewał, że w tej konfrontacji wydarzy się coś niespodziewanego i niepokojącego. Dlatego właśnie serial nie trzyma w napięciu i ma tak wielkie problemy, aby odpowiednio poprowadzić segmenty akcji. Przewidywalność to największy wróg zarówno bardziej, jak i mniej rozbudowanych fabuł. The Crossing cierpi na tę przypadłość, ale dzięki zaskakującej końcówce nie wszystko jeszcze stracone.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj