Z dużymi nadziejami na coś lepszego zmierzyłem się z kolejnymi epizodami. Drugi trzymał niestety poziom pierwszego i nie będę zdziwiony, jeśli wielu widzów po prostu zdążyło już wysiąść z tego bezbarwnego jak sam tytuł statku. Później jednak zadebiutował odcinek trzeci, który trzeba przyznać, zaprezentował coś odświeżającego i historia nabrała rumieńców. Po raz pierwszy pojawiła się nadzieja, że nie będziemy oglądali tylko zamkniętej w więzieniu agentki Shepard i postaci granej (fatalnie zresztą) przez Morrisa Chestnuta. W tym momencie twórcy z Kenem Woodruffem na czele pokazali swoje umiejętności w odpowiednim i naprawdę przyzwoitym przygotowaniu odcinka. Trudno jest mi zatem zrozumieć, dlaczego historia w The Enemy Within dalej jest mdła i pozbawiona najmniejszego choćby elementu, który mógłby posłużyć za zaczepienie się w świecie przedstawionym i zainteresowanie się losami bohaterów. Rola Jennifer Carpenter jest całkowitym zmarnowaniem potencjału tej aktorki. Wyciska ona z niej ile się da, ale niestety scenariusz nie jest łaskawy. Służy tutaj za kogoś, kto z miejsca siedzącego napędza fabułę. Zdradzi np. bohaterom, że ktoś jest kretem w szeregach FBI i przez większość odcinka będzie musiała przekonywać Keatona do swoich racji. Bohaterowie są tutaj niestety bardzo schematyczni i stereotypowi, co wychodzi w każdym dialogu i każdej scenie, gdzie trzeba podejmować istotne dla fabuły decyzje. Jeśli spojrzymy dalej poza wymieniony duet bohaterów, to bywa różnie, ale są malutkie pozytywy. Takim jest Anna Cruz, która od początku sprawiała wrażenie bohaterki, która będzie miała tutaj do odegrania nieco inną rolę. Jej postawa w dwóch ocenianych odcinkach wreszcie była jakaś. Nie trzeba być niestety detektywem, a zwykłym widzem procedurali, żeby odkryć jej prawdziwe intencje, ale jednak jej interakcje z Shepard były małymi ozdóbkami odcinków. Pomijając schematy i brak ciekawych pomysłów na ogrywanie wątków, to największą bolączką The Enemy Within jest brak specjalistów parujących przy serialu. Trudno jest bowiem uwierzyć w niektóre działania FBI, które albo są całkowicie głupie, albo bohaterowie dostają nagłych olśnień umysłu i robią rzeczy nieprawdopodobne. Trudno jest uwierzyć w ten świat przedstawiony, gdzie każdy musi mieć klarowną intencję i być czarny albo biały. Jeśli przymknąć czasami jedno oko na ekranowe wydarzenia, to wówczas nie jest tak źle. Pod kątem akcji i dynamiki, nie jest źle. Gorzej, jeśli oceniamy scenariusz i bohaterów, którzy napisani zostali w sposób tak prosty i oczywisty, że emocji jest jak na lekarstwo, a wpleciony w tle dramat nikogo nie obchodzi. Trudno oczekiwać, że dalej będzie lepiej, ale do odważnych świat należy. Czekam na kolejne akcje jak te na lotnisku, gdzie za ruchem magicznej różdżki można odwołać wszystkie loty zamiast je opóźnić i w niezwykle ważnych miejscach stawiać tylko jednego mężczyznę do ochrony. Bo dlaczego by nie?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj