Pod koniec finałowego odcinka The Expanse dostajemy scenę z udziałem Naomi i Jamesa, podczas której ten drugi zaczyna wyliczać rzeczy wciąż czekające na realizację. Holden rozpędza się, jednak Nagata go stopuje pytaniem, czy zamiast rzucać się od razu do akcji, mogliby po prostu chwilę posiedzieć w miejscu. Czy w powyższej sekwencji należy doszukiwać się zawoalowanej wiadomości dla fanów serialu? Przed nami jeszcze tyle do opowiedzenia. Tak dużo rzeczy nie zostało wyjaśnionych i nie ma wątpliwości, że zostawiono nas w samym środku rozwijającej się historii. Podobnie jak Holden, chcielibyśmy od razu rzucić się w wir dalszych wydarzeń, ale twórcy mówią do nas – spokojnie, poczekajcie. Czy to oznacza, że serial za jakiś czas powróci i będzie kontynuował opowieść? Miejmy nadzieję, bo obecny finał nie jest do końca satysfakcjonujący. Tak jak większość z nas się spodziewała, wątki rozpoczęte w bieżącym sezonie nie zostały odpowiednio skonkludowane. Koronnym przykładem jest tu oczywiście historia z Lakonii, którą w dość brutalny sposób urwano. Po co wprowadzono ten wątek do serialu? Czy wzbogacał on w jakiś sposób główną historię? Być może chodziło o samą protomolekułę, która w bieżącej serii została potraktowana bardzo po macoszemu. To ona gra tam pierwsze skrzypce, co jednak z tego, jeśli te wydarzenia do samego końca pełnią rolę dygresji. Równie dobrze można było z tych wszystkich prologów nakręcić odcinek specjalny pełniący funkcję promocyjną. Szósty sezon był bardzo krótki, a teraz okazuje się, że kilkanaście cennych minut ekranowych zmarnowano na coś niekoniecznie potrzebnego.
Amazon
Można wyszczególnić jeszcze kilka podobnych motywów. Podczas seansu ostatniego epizodu trudno oprzeć się wrażeniu, że wiele rzeczy nie zostało odpowiednio dokończonych. Na szczęście odcinek broni się jako samodzielne widowisko science fiction. Momentami jest wręcz spektakularny. Mamy tu bowiem długą sekwencję akcji, która bez dwóch zdań bije na głowę wszystkie wcześniejsze kosmiczne starcia z The Expanse i innych seriali w podobnej konwencji. Twórcy żegnają się z nami tym, co zawsze było esencją produkcji. Segment akcji łączy walki w statkach kosmicznych, abordaż na stację oraz widowiskowe strzelaniny z przedstawicielami wrogiej floty. Dostajemy prawdziwe combo tego, co najlepsze, a wszystko podane zostaje nam w estetyce znamiennej dla gamingowych shooterów. Rozpisując tę sekwencję, twórcy nie szczędzili minut ekranowych. Czuć, że jesteśmy na polu bitwy, a pieczołowitość w przedstawianiu kolejnych działań znamienna jest dla pamiętnej Kompanii braci czy Pacyfiku, gdzie starcia batalistyczne zajmowały całe ponadgodzinne odcinki. Dobrze wypada też finałowy fortel Jamesa Holdena przekazującego władzę nad pierścieniami w ręce Pasiarzy. Przez moment mogło się wydawać, że kapitan Rocinante zdejmie kamasze i założy krawat polityka. Szybko jednak okazuje się, że ten zaszczyt przypada Drummer, która w końcu zajmuje należne jej miejsce w kosmopolitycznej mozaice. James i Camina rozgrywają to w dość błyskotliwy sposób i z pewnością udaje im się zaskoczyć wielu widzów. Ponownie jednak pojawia się pytanie, co z tego wynika? Wykreowana sytuacja tworzy płaszczyznę do dalszej opowieści, a nie finalizuje serial. Twórcy zaostrzają nam apetyty na więcej, mówiąc jednocześnie „that’s all folks!”. Tak naprawdę nastrój pożegnalny można wyczuć jedynie we wspólnych scenach z udziałem załogi Rocinante. Stosunki pomiędzy wojownikami mają już charakter rodzinny, a ich relacje pełne są zrozumienia i wspólnej troski. Obserwując ich podczas posiłku, zdajemy sobie sprawę, że na tej płaszczyźnie nic już więcej się nie wydarzy. Nic nie będzie w stanie przeciąć więzów łączących tych bliskich sobie ludzi. Cokolwiek zdarzy się w przyszłości, oni zawsze będą razem.
Amazon
Zupełnie zawodzi natomiast finałowa rozprawa z panem Inarosem. Kosmiczna bitwa nie rozstrzyga konfliktu, więc nasi bohaterowie posuwają się do fortelu. Przy pomocy (dosłownie) magicznej sztuczki pozbywają się groźnego wroga i kończą wielką wojnę. W serialu, który zawsze dążył do autentyczności, średnio to przekonujące. Co więcej, takie rozwiązanie może być również pokłosiem skróconego sezonu. Zabrakło czasu i miejsca na zbudowanie bardziej kompleksowego rozstrzygnięcia toczących się działań. Postanowiono więc skorzystać z kosmicznych sił, które w jednej chwili sprowadziły armagedon na tych „złych”. Po raz kolejny bardzo dużo istotnych motywów zostało zmarnowanych. Sylwetka psychologiczna tak złożonej postaci jak Inaros w ogólnym rozrachunku nie odegrała większej roli. W momencie, gdy szalony przywódca daje kolejną płomienną przemowę, a Filip ze smutkiem łapie się za głowę, można było się spodziewać, że to syn, pragnący zatrzymać megalomanię ojca pociągnie za spust i zakończy jego rządy. Na pewno byłoby to lepiej umocowane w fabule dwóch ostatnich sezonów, gdzie poświęcono bardzo dużo czasu ekranowego na nakreślenie sylwetek charakterologicznych Marco i Filipa. Finałowy odcinek The Expanse ma wielką moc i doskonałą dynamikę. Wywołuje wielkie emocje! To jeden z lepszych epizodów w historii całego formatu. Gdyby nie była to konkluzja serialu, ocena z pewnością byłaby wyższa. Trudno jednak recenzować tę odsłonę bez odniesień do dość niezręcznego zakończenia. Dlatego też w tym miejscu powinniśmy zadać pytanie, czy to na pewno koniec The Expanse? W omawianym odcinku jest zbyt dużo otwartych furtek, żebyśmy mogli mówić z przekonaniem o definitywnym zakończeniu. Być może trzeba będzie dłużej poczekać na kolejny akt przygód załogi Rocinante, ale do tego świata jeszcze powrócimy. Trudno sobie wyobrazić, żeby tak renomowany serial pozostawił widzów na zawsze w zawieszeniu i niepewności.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj