To, co wysuwa się na prowadzenie w 6. odcinku to interakcje bohaterów w tymczasowej bazie mutantów. Już od samego początku zastanawiało mnie, czemu twórcy skupili się zaledwie na kilku postaciach, a pozostałych traktowali powierzchownie - prawie jak statystów. Mutantów w schronie stale przybywa, o czym w każdym odcinku przypominają pierwszoplanowi bohaterzy. Jednak dalej pozostawali bezimiennymi, a ich jedynym zadaniem było tworzenie marginalnej zbiorowości. Uważałam to za spory błąd, ponieważ na tak ograniczonej przestrzeni nie trudno o nawiązanie kontaktów z kimkolwiek. Mimo to scenariusz skupiał się na odosobnionej rodzininie Struckerów i kilku wiodących postaciach. Z ratunkiem nadszedł 6. odcinek, w którym wprowadzono zupełnie nowe postacie, m.in. Wesa - młodego mutanta ze zdolnością tworzenia iluzji. Świetne było to, że pomimo braku zjawiskowej i potężnej mocy chłopak okazał się ciekawą postacią, której nie brak uroku. Jego świeża znajomość z Lauren może być początkiem przyjaźni, na którą szczerze liczę. Dziewczyna do tej pory trzymała się albo na uboczu, albo z bratem. A szkoda, ponieważ jest bohaterką o dużym potencjale, czego do tej pory twórcy nie wykorzystywali. Dziwne, że dopiero teraz nawiązała z kimś relację, ponieważ spędziła w siedzibie dużo czasu, a wygląda na miłą dziewczynę o dobrym sercu. Jak mówią, lepiej późno niż wcale. Komplikacje pojawiły się za to w relacji Clarice i Johna. Chociaż scena skończyła się ucieczką Blink z siedziby mutantów, to spodobał mi się jej przebieg. Mutantka jest stanowcza, a jej działania usprawiedliwione. Żadne czułe słówka do niej nie trafiają, a na próby tłumaczenia zachowania Marzycielki reaguje agresywnie. Co jak co, ale Blink konsekwentnie buduje swoją drapieżną postawę i to w najlepszym wydaniu. Mówi wprost, co leży jej na sercu, ale jednocześnie zachowuje krztę tajemniczości. Naturalnym odruchem ze strony Polaris było przeprowadzenie szkolenia młodych podopiecznych, by ci mogli się sami obronić. Choć nie pokazano wielu scen, w których mutanci ujawniali swoje umiejętności, uważam to za świetny wstęp do czegoś większego. Być może do poważnych treningów, w których zobaczymy, na co stać bywalców siedziby. Nawet Andy, który do tej pory - tak samo, jak siostra - zostawał w cieniu starszych bohaterów - nawet swojego ojca - wreszcie ruszył z miejsca. Pokazał, że potrafi być przydatny i przy tym wszystkim budzić sympatię. Jest on ucieleśnieniem chaosu, więc jego perypetie z pozostałymi mogą być w przyszłości szczególnie ciekawe. Póki co trzeba się zadowolić jego rozmowami z ojcem, w trakcie których Reed może się wreszcie dowiedzieć czegoś o swoim synu. Matka miała już wystarczająco dużo czasu na przeprowadzenie setek rozmów z Andym, natomiast on - z wiadomych przyczyn - był odsunięty od swojej rodziny. Konfrontacja Reeda i Marcosa - w trakcie wielogodzinnej drogi na ich pierwszą wspólną misję - sprawiła, że postacie nabrały ludzkiego wymiaru, czego owocem jest wzajemne zrozumienie i szacunek niedawnych wrogów. Tego typu rozmowy sprawiają, że poznajemy myślenie, tak bardzo różniących się od siebie bohaterów i - co najważniejsze - na jaw wychodzi ich jednoczesne podobieństwo. Wszyscy mają swoje problemy, a cały urok tego tkwi w umiejętności dostrzeżenia, że lepiej działać razem aniżeli przeciw sobie. Może to właśnie w takich detalach kryje się piękno tego serialu. 6. odcinek był dwubiegunowy - z jednej strony dostaliśmy sceny pełne akcji, z drugiej zaś te przepełnione dialogami. Dobre wyważenie tak odmiennych biegunów sprawiło, że wreszcie od czasów odcinka pilotażowego otrzymaliśmy coś wciągającego. Nakreślono wiele wątków, których kontynuacja może zwiastować wyłącznie coraz lepszy seans.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj