Pamiętacie, jak Roberto Carlos wykonał słynny już rzut wolny w pojedynku Brazylii z Francją w 1997 roku w ten sposób, że naukowcy zachodzili w głowę, jak piłka przybrała taką trajektorię lotu? Tylko w tym tygodniu dostaliśmy dwie wariacje na ten temat: najpierw zawodnik Angoli w meczu piłki ręcznej pokonał bramkarza Szwecji rzutem nie z tej Ziemi, natomiast w serialu The Gifted Lauren przyfasoliła Andy'emu taką podkręconą, że mógłby się od niej uczyć David Beckham. To właściwie tyle jeśli chodzi o ciekawsze sprawy w produkcji stacji Fox. Twórcy w dalszym ciągu przechodzą samych siebie w drodze na szczyty ekranowej żenady; Clarice rozstała się z Johnnym no bo tak, a Evangeline i inni liderzy Podziemia Mutantów kopnęli w kalendarz, choć widzowie tego nie zobaczyli. Główni bohaterowie wciąż błądzą bez celu, stając się osobliwym połączeniem czołówki programu Benny Hill i skeczu Monty Pythona z próbującym ratować swoją diecezję biskupem, który nieustannie się spóźnia. Szkoda, że w tym serialu nie pojawi się postać, która stwierdzi, że fabuła jest głupia, przygniatając następnie protagonistów 16-tonowym kawałkiem żelastwa. Słyszysz to, Magneto?
Źródło: Fox
+6 więcej
W odcinku hoMe wiele miejsca poświęcono Clarice, która - jak się dowiedzieliśmy - wychowując się w przybranej rodzinie miała w życiu naprawdę pod górkę. Jej siostra Lilly ruszyła do walki ze złowrogim ojcem, ale wyzionęła ducha. Początkowo zachodziłem w głowę, czemu w zasadzie ma służyć otwierająca tę odsłonę serii retrospekcja? Gdy Clarice przywołała wspomnienia, by złamać Johnny'emu serduszko, pukałem się w czoło jeszcze mocniej. Naturalnie pewien sens takiego postępowania możemy odnaleźć, ale chyba nie po to ona przez bite kilkanaście odcinków smaliła cholewki do niego, by teraz się wypisać ze związku, bo coś tam się jej przypomniało czy przywidziało. Koniec końców będzie tego więcej - ot, wszystkim się coś wydaje: Lauren, że może powalić brata; Andy'emu, że przekabaci siostrę; Johnny'emu i Marcosowi, że przeciągną Erga na swoją stronę, a Caitlin właściwie wszystko. Matka rodzeństwa Struckerów podciągnie się na drążku raz jeden (zapewnia się nas, że jednak było to 25 razy), strzeli do Czyścicieli z pistoleciku, choć obok Lauren zaczyna już swoje smażenie, a przy tym jeszcze będzie paradować w nowej fryzurze, wspominając, jak to kiedyś była fajna. Kobieto, dziś nie jesteś; emocjonalnym rozgarnięciem lokujesz się gdzieś na poziomie kupy piasku. Johnny już od zeszłego tygodnia szykował się na przyjazd wierchuszki Podziemia Mutantów, jakby przygotowywał się do balu studniówkowego; jestem przekonany, że w innych warunkach na tę okoliczność czekałby w gustownym fraku. Scenarzyści za pomocą łopaty tłukli nam do głów, jak ważne i podniosłe będzie to wydarzenie. A tu klops... Instytucja dostała takie bęcki, że już jej nie ma - naprawdę szkoda, że nie zobaczyliśmy, jak jej dygnitarze padają jak muchy. Cała sytuacja wpisuje się w wyświechtany już w tym serialu do bólu schemat, w ramach którego mutanci biegną, jadą, krzyczą, ale i tak im nic nie wychodzi. Obowiązkowo też na ekranie pokazano nam trening mocy; tym razem na tym polu prym wiedli nowi rekruci Wewnętrznego Kręgu, którym w paradę chce wejść Lorna. I śmieszno, i straszno, a przecież na drugim biegunie tych wygibasów Reed raz po raz otwiera pudełko po von Struckerach, z którego wydobywa się coraz bardziej irytująca melodia. U pozostałych Naznaczonych bez zmian; raz jeszcze dostajemy dowód na to, że Andy to platfus i kretyn, którego triada panien Frost owija sobie wokół palca. Zresztą - a kto sobie nie owinął? Do końca 2. sezonu produkcji pozostały nam cztery odcinki - fakt, że na tym etapie historii w dalszym ciągu wszystko może się zdarzyć, nawet coś najbardziej kuriozalnego, świadczy o chaotycznym procesie twórczym, który towarzyszy powstawaniu serii. Przytłaczająca większość sugerowanych rozwiązań i kierunków fabularnych rozmywa się w mgnieniu oka; może być tak, może być inaczej, karawana matołów jedzie dalej. Mami się nas obietnicą pokazania Fenrisa, wciąż i wciąż zwodzi wzmiankami o mitologii rodziny Struckerów, ale absolutnie nic z tego na razie nie wynika - no chyba, że zadowala Was to, kto komu w tym tygodniu da kuksańca. Serialowi X-Men dosłownie i w przenośni mają przewalone. Sęk w tym, że wiedzieliśmy o tym od pierwszego odcinka całej produkcji, a nasza wiedza niespecjalnie jest uzupełniana. Co prawda wiemy już, że amerykańskie instytucje z Kongresem na czele są zinfiltrowane, a Benedict Ryan potajemnie kieruje Czyścicielami, ale w żaden sposób nie przekłada się to póki co na to, co widzimy na ekranie. Jakby ujął to Kazik: "Wszędzie ruchawka, zniszczenie i pożoga". W naszych umysłach po seansie również.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj