Drugi odcinek reality show, w którym do zdobycia jest występ w siedmiu odcinkach trzeciego sezonu Glee podjął temat "teatralności". Cecha ta, jak stwierdziła Idina Menzel, gość specjalny w tym tygodniu, to umiejętność bycia nieustraszonym, przy jednoczesnym nie przesadzaniu z pewnością siebie i pokazywaniem swoich emocji. Cóż, definicja może i trochę dziwna, ale wydaje się, że uczestnicy ją zrozumieli, a wraz z nimi widzowie. Zadaniem domowym, nad którym pracowała młodzież było "Bad Romance" Lady Gagi - numer, przy którym zdecydowanie można się wykazać.
I trzeba przyznać, że uczestnikom nie trzeba było wcale tego dobitnie tłumaczyć - ich własna interpretacja "Bad Romance" wypadła fantastycznie. Naprawdę fantastycznie. Naprawdę, naprawdę. Układ taneczny, choć improwizowany wyglądał bardzo profesjonalnie, a pod względem wokalnym nawet nie ma się do czego przyczepić - zarówno jeśli chodzi o pojedyncze występy, jak i wspólnie wykonywane fragmenty. Każdy z uczestników ciekawie zaprezentował swoją część utworu, często w sposób nieco inny niż sama Lady Gaga. Najbardziej wyróżniał się Alex, dla którego ta piosenka jest chyba stworzona - to samo zresztą dostrzegła Idina Menzel w chwili, gdy wybrała go jako zwycięzcę w zadaniu domowym.
Na teledysk został wybrany tym razem kawałek, którego w Glee jeszcze nie było - "We're Not Gonna Take It" zespołu Twister Sister. Skłamałbym mówiąc, że rocka nie lubię, skłamałbym mówiąc, że Twisted Sister nie znam, skłamałbym mówiąc, że wspomniana piosenka nie jest jedną z moich ulubionych. Oczekiwania miałem bardzo wygórowane i niestety nie wszystkim udało się im sprostać. Nie oznacza to, że teledysk mi się nie podobał - skądże, był znakomity. Świetnie się go i słucha, i ogląda. Był bardzo nierówny, ale to w końcu dopiero młodzi ludzie, dążący do wielkiej kariery, więc trudno oczekiwać od nich, by zawsze spisywali się bezbłędnie.
W zadaniu domowym najlepszy okazał się być Alex, więc to on dostał główną rolę w teledysku. I cóż, o ile Lady Gaga to był zdecydowanie jego styl, o tyle glam rock już niekoniecznie. W klipie wypadł poprawnie - trudno mu zarzucić jakieś uchybienia techniczne, ale oczekiwałem czegoś więcej, czegoś, co mnie zachwyci. Tymczasem było ledwie w porządku, a takie właśnie "w porządku" to niestety za mało, jak na kogoś, kto chce wygrać ten program.
Zupełnie zawiedli Damien, McKynleigh, Sam i Ellis. Barwa Irlandczyka zupełnie nie pasuje do utworu Twisted Sister, w jego głosie słychać właściwie więcej mowy, niż śpiewu. McKynleigh pod względem technicznym wykonała swój fragment nienagannie, ale w jej występie nie widać żadnej ikry - dziewczyna po prostu się nie stara, nie prezentuje własnej osobowości. Zresztą za to też dostało się jej od sędziów... Sam zaś złapał minusa na mojej liście z powodu własnej interpretacji swojego wersu - jeszcze przed zdjęciami do teledysku pokazywano, że chłopak ma problemy z wyższymi partiami utworu i dlatego zaśpiewał to zupełnie inaczej, niż w oryginale. Jasne, jest to dozwolone, ale jego pokaz zupełnie nie trafił w moje gusta. Ostatnia osoba, która zaprezentowała się raczej negatywnie to dla mnie Ellis. Nie dość, że sama stwarza problemy z niczego (patrz kostiumy i charakteryzacja na scenie) to jeszcze wciąż eksponuje swoją dzięcięcość, zamiast robić coś odwrotnego - ukrywać ją albo chociaż pokazać się z innej strony.
Prawdziwym geniuszem wykazali się za to Cameron i Lindsey. Ten dosyć wątłej budowy chłopak raczej nie ma głosu, który by zwalał z nóg. Owszem, śpiewa całkiem nieźle, jednak więcej zyskuje dzięki charyźmie czy uroki osobistemu, niż rzeczywiście poprzez wykorzystanie tego, co dała mu natura. W "We're Not Gonna Take It" Cameron pokazał jak cenny jest dobry pomysł - to, co zrobił w swoim pierwszym wersie to istny majstersztyk, można tego słuchać z podziwem na okrągło. Z drugiej strony fenomenalnie wystąpiła też Lindsey. Już wcześniej jej głos wyróżniał się na tle innych, ale teraz dała prawdziwy popis swoich umiejętności. Jeśli chodzi o wokal to po prostu Lindsey nie ma sobie równych. Jeśli nawet odpadnie z The Glee Project mam nadzieję, że uda się jej zrobić jakąś karierą muzyczną - na pewno będę wtedy z uwagą śledził jej poczynania.
Lindsey kreowana jest także na pewnego rodzaju czarny charakter w programie. Już wcześniej widzieliśmy, że wydaje się być nieco egoistyczna, czy też zarozumiała, teraz przekonujemy się, iż to nie były tylko przewidzenia. Oczywiście, trzeba brać poprawkę na wkład reżysera w ten pomysł - twórcy zawsze dobierają sobie przecież sceny do przyjętej koncepcji na osobę, czy na konkretny odcinek - ale nawet jeśli taka jest prawdziwa Lindsey, to wcale nie oznacza to dla niej rychłego końca. Może nawet wręcz przeciwnie. The Glee Project to nie konkurs na najlepszego tancerza, aktora, czy piosenkarza, to raczej konkurs osobowości. I to niekoniecznie zwycięzcą musi być tu osoba, która będzie dla wszystkich miła, uprzejma i wszyscy ją pokochają, nie. To będzie osoba z wyrazistym charakterem, rzucającym się w oczy, takim, który widzowie na pewno zapamiętają. Lindsey to ostatnie ma już chyba właśnie w kieszeni, w przeciwieństwie do niektórych uczestników.
Z trójki, która została wytypowana do występów ostatniej szansy pozytywnie oceniam właściwie tylko jedną - Matheusa. Ellis i McKynleigh zwyczajnie nie zasługują na miejsce w Glee. Tę pierwszą pożegnaliśmy już teraz, a wydaje mi się, że i ta druga długo nie przetrwa.
Choć można nie być do końca zadowolonym z tego, co zaprezentowali poszczególni uczestnicy, naprawdę trudno jest narzekać na reality show z Oxygen jako całość. To znakomita rozrywka, a także dobry sposób na zobaczenie, jak wygląda realizacja samego odcinka Glee od kuchni. Tego nie uchwycą nawet dodatki specjalne z wydań DVD.
Ocena: 8/10