"Vulnerability" to pewnego rodzaju delikatność, podatność na zranienie. Stąd też tym razem uczestnicy muszą zmierzyć się z tym, czego najbardziej w sobie nienawidzą - ze swoimi wadami, niedoskonałościami, kompleksami. W uzewnętrznieniu swojej wrażliwszej strony młodym talentom pomogła gwiazda Glee, która dołączyła do obsady w drugim sezonie produkcji - Dot-Marie Jones, czyli serialowa trener Beiste. Trudno wyobrazić sobie lepszy wybór na mentora w tym niesamowicie tygodniu, gdzie pojawią się łzy, załamania i strach przed wyśmianiem. W jednym z odcinków produkcji FOX zresztą już mieliśmy sytuację, kiedy to właśnie pani trener czuła się odrzucona, a członkowie chóru dedykowali jej tzw. mashup "Stop! In the Name of Love" i "Free Your Mind" w ramach przeprosin.
Jako zadanie domowe uczestnicy zaprezentowali "Please Don't Leave Me" amerykańskiej sławy znanej powszechnie jako P!nk. Według gościa specjalnego najlepszy okazał się być ponownie Matheus, który rzeczywiście swój fragment wykonał w sposób bardzo emocjonalny, wykrzesując niemalże z oczu łzy, pozostając przy tym bardzo wiarygodnym. A właśnie z tym mieli największy problem inni - by wymienić jako przykład chociażby przesadzony smutek Alexa, czy banalną gestykulację Damiana.
W rozmowie z panią Jones pazury po raz kolejny pokazała Lindsey. Dziewczyna z Kalifornii mówi chyba za dużo i o ile w rozmowach ze swoimi rówieśnikami jest to jak najbardziej dozwolone, o tyle w przypadku gościa specjalnego, czyli niejako mentora, już nie do końca. Do tej pory nie miałem nic przeciwko jej egoizmowi i typowo rywalizującemu nastawieniu, ale są pewne granice. Przekroczenie ich do czysty przejaw braku pokory i szacunku wobec bardziej doświadczonych.
Kręcony klip w tym tygodniu to teledysk do "Mad World" brytyjskiej grupy Tears for Fears, czy też raczej wersji utworu nagranej przez Gary'ego Julesa - to na jego wykonaniu wzorowała się ekipa The Glee Project. "Mad World" to opowieść o świecie z punktu widzenia nastolatka, o tym, jaki czuje się wyobcowany w otaczającej go rzeczywistości i o tym - co też chyba najbardziej liczyło się dla twórców - jak często są w niej dyskryminowani ze względu na jakieś cechy charakteru, wygląd fizyczny, czy też orientację seksualną. By uzewnętrznić rzeczy, które sprawiają, że uczestnicy nie zawsze są pewni siebie, kazano im wybrać słowo opisujące ich - jak można by powiedzieć - kompleks. Podobny pomysł pojawił się już w odcinku "Born This Way" w Glee, choć w programie stacji Oxygen wypadł on chyba jeszcze lepiej.
Największą różnicą i też dającą pałeczkę pierwszeństwa The Glee Project był fakt, ze problemy jakie młodzi ludzie mieli na sobie były... prawdziwe. To nie było żadna gra aktorska, to nie były udawane, zmyślone kompleksy. Podczas gdy Kurt prezentuje swoją orientację jako coś problematycznego, wierzymy mu. Kiedy robi to jednak Alex, nie tylko mu wierzymy, ale szczerze współczujemy tego niełatwego życia. Zresztą nie tylko on jest na to doskonałym przykładem - w ekipie programu pojawiło się sporo wartościowych idei, wcale nie gorszych od nośnego tematu homoseksualizmu. McKynleigh i rasizm, Hannah/Matheus i przywary fizyczne, czy też nawet wstydliwe choroby, jak w przypadku Marissy. W tej niechlubnej konkurencji pierwsze miejsce zajęła jednak Emily - jej wyznanie naprawdę sprawiła, że na chwilę zjeżyły nam się włosy na głowie i oczy się zaszkliły.
Niektórym udało się za to wyjść z tego arcytrudnego zadania prawie bez szwanku. Zdaje się, że Cameron i Damian chyba trochę stchórzyli i nie wyznali całej prawdy w wybranych przez siebie napisach na tablicach. Choć może rzeczywiście, jak zauważyli sami sędziowie, nie wszyscy mają takie drastyczne, widoczne na pierwszy rzut oka problemy, może niektórzy są po prostu z natury bardziej pewni siebie i niekoniecznie mają coś wielkiego, czemu codziennie stawiają czoła. "Mad World" wyszło jednak fenomenalnie pod względem koncepcyjnym i technicznym. O ile występy niektórych uczestników w poprzednim odcinku nieco mnie zawiodły teraz nawet trudno mi się do kogolwiek przyczepić. Wszystko zagrało tak jak powinno i mimo że ekipa była dużo mniej doświadczona, znakomicie wykonała utwór trudniejszy niż "Born This Way" słyszane z Glee.
Ostatecznie w trójce kandydatów do odpadnięcia znaleźli się Cameron, Emily i Damian. Choć wśród nich dwójka to moi ulubieńcy, trudno mi się nie zgodzić z jurorami - chłopaki nie otworzyli się tak jak reszta, a Emily słabo radziła sobie na planie, często zupełnie tracąc koncentrację. "Are You Lonesome Tonight?" Presleya śpiewane przez Damiana wypadło według Murphy'ego najlepiej - w moim mniemaniu zaś najsłabiej. Nie było to wykonanie złe, skądże, wręcz przeciwnie, ale dużo bardziej podobały mi się występy Camerona i Emily. Ten pierwszy wychodząc na scenę dwa razy (to chyba na lekkie nagięcie reguł programu) odczarował dla mnie Eltona Johna, który do moich ulubionych artystów raczej nie należy. Emily stanęła zaś przez zadaniem odtworzenia Bruno Marsa, bardzo popularnego w samym Glee. Jej występ był doprawdy elektryzujący i dlatego też byłem całkowicie zaskoczony decyzją jurorów.
The Glee Project w trzecim odcinku nie jest już czystą, lekką zabawą, po raz pierwszy program daje nieco do myślenia, zastanowienia się nad swoją osobowością (zwłaszcza, jeśli się w wieku podobnym do uczestników). Pomimo jednak tej zmiany przesłania, wciąż jest to świetny sposób na spędzenie godziny swojego czasu.
Ocena: 8/10