W bieżącym odcinku po raz pierwszy mamy do czynienia z osobą transpłciową. Temat, zdawałoby się, kontrowersyjny, jednak jak najbardziej na czasie. Nowy bohater, Quinn, uważa się za dziewczynkę, czego nie akceptuje jego babcia. Sam Murphy również nie wie jak się do tego ustosunkować, w związku z czym na tej płaszczyźnie rzeczywiście robi się ciekawie – genialny doktor, który zawsze ma odpowiedź na wszystko, odkrywa, że sam się gubi i nie jest w stanie wszystkiego pojąć rozumem. Proste – żeby nie powiedzieć bezczelne – pytania, jakie zadaje pacjentce, wyraźnie uwypuklają jego aspołeczność, o której w przeciągu poprzednich epizodów chyba zdążyłam już zapomnieć. W odcinku numer 14 Shauna dostrzegam w wielu względach jakby po raz pierwszy – za sprawą skonfrontowania go z tak trudnym problemem (bardziej psychologicznym aniżeli medycznym), sam bohater nabiera wyrazistości i rzeczywiście trzeba przyznać, że wiedzie tu prym, jak zresztą na tytułową postać przystało. Minione odcinki często spychały Shauna na margines, a tutaj mamy okazję przyjrzeć mu się nieco lepiej. Podoba mi się to, że mimo swojego autyzmu, Murphy wykazuje się tak dużą tolerancją. Muszę przyznać, że zaplusował w moich oczach. Boli mnie jednak to, jak szlachetnie przedstawiono wszystko to, co związane z ludzką płciowością. Już na samym początku mamy postać babci, która kompletnie nie jest w stanie pogodzić się ze zmieniającym płeć wnuczkiem, tymczasem wystarczy zwykła rozmowa z rodzicami, by ni stąd ni zowąd zmieniła zdanie. Już przy okazji zeszłotygodniowych bliźniaczek syjamskich mogliśmy zauważyć, że w tym szpitalu dzieją się doprawdy magiczne rzeczy i to przykład kolejnej z nich – rozumiem, że osoba sceptyczna rzeczywiście może się przełamać, ale litości, nie w ten sposób. Przez takie potraktowanie problemu, cały wątek zostaje niezwykle spłaszczony i choć temat jest prawdopodobnie najtrudniejszym z dotychczas zaprezentowanych, koniec końców Quinn wcale nie wyróżnia się od przypadkowego pacjenta ze złamaną nogą. Rozumiem, że to prawdopodobnie serial nie tej rangi i że twórcy świadomie unikają kontrowersji. Tym bardziej więc żałuję, bo mogło być z tego coś naprawdę dobrego. A jest… po prostu przeciętnie. W bieżącym odcinku mamy do czynienia z ciekawymi zestawieniami bohaterów w małe zespoły - dzięki temu zabiegowi uwaga widza jest podzielona po równo między Kalu i Murphy'ego oraz Claire i Morgan Reznick. Wszyscy bohaterowie mają dla siebie odpowiednią ilość czasu i biorą udział w odpowiednich scenach, na co patrzy się bardzo ciekawie. Większy nacisk położono na relację Claire i doktor Reznick - umalowana blondynka uosabia same najgorsze cechy, jakimi może mienić się współpracownik – jest przeciwna pracy w grupie, myśli tylko o sobie i jest w stanie iść po trupach do celu, byleby tylko wyjść z tego obronną ręką. Claire zdaje się, myśli tak samo – i tak podziwiam ją, że zdzierżyła towarzystwo Reznick z taką cierpliwością. Na wątek dziewczyn rzeczywiście patrzy się dobrze, jednak tu również mamy do czynienia z uproszczeniem – na samym początku mówi nam się, że Claire jest konkurentką dla Reznick i że docelowo jedna z nich może odpaść ze stanowiska. Nie ma jednak mowy, by choć trochę się tym przejąć czy zaniepokoić, z tej prostej przyczyny, że o istnieniu Reznick dowiadujemy się w tym odcinku dopiero po raz pierwszy. Gdyby lekarka została wprowadzona na początku, rzeczywiście moglibyśmy martwić się o los Claire. Tutaj jednak wszystko jest klarowne, a sama „antagonistka” nie wywołuje w widzu żadnego niepokoju – i tak wiadomo, że wszystko skończy się dobrze, właśnie dlatego, że na przeciwnym biegunie osadzono nową, wyjętą z rękawa postać. Dla porównania – zestawieni ze sobą Shaun i Kalu działają kompletnie inaczej, bo obydwu z nich znamy od początku. Tutaj rzeczywiście potknięcie jednego uderza w widza bardziej, bo w głębi duszy kibicujemy obydwu. Panowie jednak wychodzą ze swojej współpracy zwycięsko i w przeciwieństwie do Claire i Reznick udowadniają, że nawet konkurując można działać wzajemnie na swoją korzyść. Odcinek numer 14 zestawia ze sobą techniczne wyrachowanie i głębokie uczucia. Widać to już na przykładzie Reznick i Claire ale również w wątku Andrewsa i jego żony. Byłam zaskoczona, jak mało serca może mieć w sobie kierownik szpitala, który zamiast wspomóc swoją żonę w staraniach o dziecko, tylko utwierdza ją w przekonaniu, że to wszystko jej wina, bo za długo zwlekała z założeniem rodziny. Może to okrutne, ale w momencie gdy badania wykazały jego bezpłodność, poczułam dziwną satysfakcję – ta sytuacja na pewno otworzy mu oczy i być może sprawi, że będzie inaczej patrzył na świat. Plus dla żony, bo dzielnie zniosła docinki i w najgorszej chwili mimo wszystko służyła mężowi ramieniem. Oraz plus za samo powiązanie tego – wydawałoby się – niezależnego wątku z tym, co dzieje się w szpitalu. To przecież Quinn uświadamia Andrewsowi, że zawsze można adoptować dziecko. Wyszło to bardzo zgrabnie i nawet motywująco, w dodatku bez zbędnych sentymentów. Niestety nudzi mnie już trochę to, co dzieje się między Shaunem i Glassmanem – kolejny odcinek z rzędu bawią się ze sobą w kotka i myszkę i podczas gdy jeden przeprasza, drugi unosi się honorem, by za chwilę tego żałować. Tak samo jest i teraz – po ostatnim oziębłym potraktowaniu Shauna, Glassman postanawia nawiązać z nim kontakt, a chłopak – co w sumie uzasadnione i oczywiste – odwraca się na pięcie z podziękowaniem. Ile razy jeszcze będziemy oglądać te podchody? Mam nadzieję, że znajomość się wyklaruje i że obydwaj wyłożą sobie wszystko, co mają do wyłożenia, bo póki co ogląda się to jedynie z grymasem zniecierpliwienia na twarzy. Mówimy tu o dorosłych ludziach, a Shaun nie raz już udowodnił, że jest w stanie wyjść z każdej sytuacji, w związku z czym z utęsknieniem czekam na jakiekolwiek podsumowanie tego wątku. Jeśli w kolejnym odcinku to Murphy przyjdzie do Glassmana, by za chwilę zostać spławionym, tego będzie już dla mnie za wiele. The Good Doctor zachowuje poziom i idzie do przodu jednostajnym rytmem. Bieżący odcinek w wielu względach był ciekawy – zarówno jeśli chodzi o przypadki medyczne, jak i pod względem rozwoju głównych bohaterów. Ogląda się to całkiem lekko, jednak obyło się bez fajerwerków, a to, co rzeczywiście miało potencjał, zostało potraktowane raczej po łebkach. W tym tygodniu zwyczajne 6/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj