Epizody 16 i 17 poruszyły bardzo ciekawą tematykę, jeśli chodzi o przypadki medyczne. Nie mieliśmy tu do czynienia z kryzysami, walką o życie czy ofiarami wypadku. Przeciwnie – obydwie z wyróżniających się pacjentek przyszły do szpitala tak naprawdę z powodu własnej zachcianki. Mowa oczywiście o miłośniczce operacji plastycznych oraz dziewczynie, która nie potrafi się uśmiechać. Przypadki te to coś zupełnie nowego i trzeba przyznać, że oglądało się je z zaciekawieniem. Byłoby naprawdę super, gdyby tylko twórcy nie potraktowali ich tak pobieżnie, co widać przede wszystkim w tematyce operacji plastycznych. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że twórcy poszli na łatwiznę, jeśli chodzi o ten konkretny wątek. Poza kilkoma scenami i pobieżnym zarysowaniu kryzysu w związku żony i męża, nie mamy tak w zasadzie nic o ingerencji plastycznej we własne ciało. Może i byłoby to do zaakceptowania, gdyby przynajmniej należycie skupiono się na tym małżeńskim kryzysie - tymczasem tutaj i on nie wypada przekonująco. Za mało czasu poświęcono samemu mężowi – mężczyzna usilnie namawia kobietę do operacji i można odnieść wrażenie, że zależy mu na implantach bardziej niż na jej życiu. Tymczasem wystarczy krótka uwaga Andrewsa, a ten już zmienia zdanie. Postać jest nieprzekonująca i wygląda to tak, jakby można nią było manipulować na każdym kroku. Nie do końca trafia do mnie uzasadnienie jego postawy, a i sama rola jest zagrana jakoś tak… bez większej werwy. Mam wrażenie, że wątek tej pary poruszono tylko po to, by raz jeszcze odwołać się do relacji bezpłodnego Andrewsa i jego żony. I choć czuję niedosyt, bo tematyka operacji plastycznych daje znacznie większe pole do popisu niż sprowadzenie tego wszystkiego do zdrady sprzed lat, na plus muszę zapisać samo rozwiązanie sytuacji – uśmiercenie żony jest kompletnie nie w stylu twórców serialu, którzy do tej pory grali bardzo bezpiecznie. Z nieszczęśliwym zakończeniem cała historia budzi znacznie większe emocje i autentycznie można tu poczuć nawet smutek. Drugim przypadkiem medycznym z odcinka numer 16 jest mężczyzna na wózku, który wnosi do serialu dawkę optymizmu. Na jego wątek patrzy się z uśmiechem, a sama postać rzeczywiście zaraża chęcią do życia – w zestawieniu z przechodzącym kryzys małżeństwem wypada to jeszcze bardziej przekonująco. Nie da się jednak nie zauważyć, że i tutaj całość jest tylko pretekstem do mówienia o relacjach międzyludzkich – jak się okazuje, scenariusz, w którym mężczyzna staje na nogi, przeraża jego żonę na tyle, że jest gotowa od niego odejść. I gdy cała sytuacja nabiera rumieńców, żona wybacza, a on z bijącym sercem odjeżdża na salę operacyjną. Twórcy ponownie zrujnowali moment napięcia pójściem na największą łatwiznę, jaką można sobie wyobrazić. Oto mamy kryzys na stole operacyjnym, mężczyzna może umrzeć… i co się dzieje? Ekran się zaciemnia, a w kolejnej scenie pacjent jest już przebudzony po udanej operacji. Po co budować moment napięcia, skoro za chwilę wszyscy udajemy, że nigdy nie miał on miejsca? Tego typu zabiegi wzbudzają tylko irytację, szczerze liczę, że będzie ich jak najmniej. W odcinku numer 16 mamy zatem do czynienia głównie z kryzysami w związkach, co jest również dużą ciekawostką dla obserwującego wszystko Shauna. Ostatnimi czasy Murphy bardzo otwarcie podchodzi do drugiego człowieka i mam wrażenie, że postać stawia olbrzymie kroki do przodu, jeśli chodzi o funkcjonowanie w społeczeństwie. Jest tolerancyjny, a nawet wykazuje inicjatywę i chęć pomocy psychologicznej tym, którzy jej potrzebują. Podoba mi się fakt, iż uczyniono go obserwatorem – serial w dalszym ciągu toczy się swoim rytmem, a wiele wątków nie ma zupełnie związku z samym Shaunem, jednak mimo to jego obecność jest subtelnie zaznaczona i ważna dla rozwoju fabuły. Murphy coraz bardziej da się lubić.
fot. materiały prasowe
Ważnym dla serialu wątkiem jest też pojawienie się matki Claire. Owszem, jej wielkie wejście z koncertem w szpitalu wzbudza raczej zażenowanie (poważnie – pojawia się znikąd, śpiewa na środku szpitalnego korytarza gromadząc wokół siebie tłum słuchaczy, a nawet tańczy z Melendezem? Litości), jednak potem jest już coraz lepiej – zwłaszcza, gdy na swiatło dzienne wypływa przykra przeszłość Claire. Wprowadzenie jej matki ma za zadanie powiedzieć nam nieco więcej o samej bohaterce i tu również należy się plus – samo zamknięcie wątku, w którym dziewczyna kolejny raz zostaje naciągnięta i oszukana, budzi silne emocje. Może i jej matka wprowadziła się w okolicy, ale nie jestem przekonana, czy jeszcze ją zobaczymy. Rozmowa o pieniądzach wyraźnie zasygnalizowała, że nie zależy jej na córce, z czego zdała sobie sprawę również Claire. Odcinki te skupiają się również na Morgan Reznick i doktorze Alexie Parku, którzy, jak się zdaje, dołączyli do regularnej obsady. I choć początkowo ich obecność była dla mnie naciągana, trzeba przyznać, że obojgu udało się wpasować w to środowisko i znaleźć dla siebie miejsce w bieżącej fabule. Nie czuć już, że są w ekipie na siłę – teraz stali się samodzielnymi jednostkami, których osobistą historię powoli odkrywamy. Na razie zaczynamy od Morgan, która jak się okazuje ma swój słaby punkt. W mistrzowski sposób uderzyła w niego Claire podczas końcowej sceny w 10 odcinku. Reznick jest hipokrytką i podczas gdy zwraca uwagę na oszustów i kłamców, sama należy do ich grona. Wychodząc z sali szpitalnej, dziewczyna wygląda, jakby miała się zaraz rozpłakać, co również pokazuje jej ludzką twarz. Jej wątek zaczyna mnie intrygować i mam nadzieje, że twórcy ciekawie go rozwiną. W odcinku 17 ma miejsce coś, co do tej pory w proceduralu się nie wydarzyło – do Kalu powraca pacjentka z chorobą skóry, którą poznaliśmy w pierwszej części sezonu. Tak jak myślałam, między tą dwójką rodzi się wzajemna fascynacja i uczucie. Zapewne nie zostanie ono rozwinięte na ekranie, bo leży to poza akcją dziejącą się w szpitalu, ale i tak cieszę się, że Kalu otrzymał nowy punkt zaczepienia. Po zerwaniu z Claire i problemach w pracy, zwyczajnie zasłużył sobie na odrobinę uśmiechu. To dobrze, że twórcy poświęcają coraz więcej czasu głównym bohaterom produkcji – wątki Andrewsa, Claire i jej matki oraz obecny wątek Kalu pozwalają nieco bardziej zżyć się z postaciami i odczuć wobec nich nieco większe emocje. To w końcu również ludzie, nie tylko lekarze w białych fartuchach, ograniczający się do mechanicznego ratowania życia pacjentów. Niestety nie może być za dobrze i podczas gdy w jednym aspekcie serial wypada przekonująco, inny zostaje raz jeszcze położony przez twórców. Podobnie jak miało to miejsce w poprzednim epizodzie, jeden z bieżących przypadków medycznych potraktowano kompletnie lekceważąco. Mowa o fałszywej Lucy, która zgłosiła się do szpitala podszyta za inną osobę, tylko po to, by dostać leki. Kobieta jest silnie uzależniona, jednak tak naprawdę o niej samej również nic nie wiemy. Mówi, że ma syna, ale nie klei się to z faktem, że kradnie ludziom recepty i dowody osobiste z torebki. Liczyłam na to, że wątek rozwinie się nieco ciekawiej, bo tutaj również jest potencjał na więcej. Tymczasem kobieta zakończyła swój żywot pod respiratorem i dializą, nie zdążywszy udzielić odpowiedzi na żadne z zasugerowanych pytań. Jedynym mocnym punktem tej sceny jest fakt, że to Claire zadecydowała, że nie będzie ratować jej życia. To dość kontrowersyjna decyzja i tu rzeczywiście poczułam się zaskoczona.
fot. materiały prasowe
Drugi przypadek medyczny może i budzi więcej emocji, ale również nie wypada do końca przekonująco, w czym być może wina samej gry aktorskiej. Mamy młodą dziewczynę, która nie potrafi się uśmiechać. Zdaniem jej ojca, ona nie potrafi wyrażać żadnych emocji, jednak na ekranie jakoś tego nie widać. Nastolatka i tak robi miny, i tak gra oczami… W związku z tym jakoś trudno mi uwierzyć i wczuć się w cały ten wątek. Niedorzecznym jest dla mnie również fakt, że Andrews poinformował ojca o śmierci mózgu jego córki bez wykonania wcześniejszych badań. Ot, po prostu, bo tak mu się wydawało. Kto tak robi? Mężczyzna zdążył już opłakać swoje dziecko, a dopiero potem okazuje się, że jest inna przyczyna jej trwającej śpiączki i koniec końców i tak mamy happy end. Nie rozumiem postawy Andrewsa. Jeśli miało to wzbudzić emocje, to niestety nie zadziałało – tak suche poinformowanie o czyjejś śmierci i tak wskazuje na to, że to nie jest prawda. Po co więc w ogóle wprowadzać tę scenę do epizodu? W nowym odcinku powraca również Glassman, który w końcu nawiązuje nić porozumienia z Shaunem. I choć panowie znów zaczynają się sprzeczać o to, czy są przyjaciółmi czy nie są, wątek zostaje rozwiązany w najlepszy możliwy sposób – Murphy organizuje Glassmanowi randkę, dzięki której możemy go w końcu zobaczyć jako samodzielną jednostkę. Naprawdę, Glassmanowi znacznie bardziej do twarzy w towarzystwie kogoś innego niż Shaun – przy Debbie może w końcu pośmiać się i pożartować, przez co nie wydaje się już dłużej nadopiekuńczym starszym człowiekiem. Tu znowu plus dla Shauna, który raz jeszcze pokazuje, jak dużej wiedzy o człowieku nabył przez ostatnie tygodnie. Prowadzone przez niego analizy i dialogi z pacjentami działają – chłopak radzi sobie coraz lepiej, nie tylko dla siebie ale i dla wszystkich dookoła. Ciekawym, choć nie do końca zrozumiałym dla mnie wątkiem, jest również sprawa Kenny’ego, który pojawia się w tych dwóch epizodach. Jak się dowiedzieliśmy, mężczyzna ma kryminalną przeszłość, co chyba trochę przestraszyło Shauna. Warto zwrócić uwagę, że Murphy zachowuje się zupełnie inaczej w jego towarzystwie – podczas gdy na co dzień mówi, co myśli,i nie waha się zwrócić komuś uwagi, przy Kennym zaczyna zwyczajnie udawać i boi się zrobić cokolwiek, co mogłoby go zdenerwować. To niepodobne do Shauna, w związku z czym w tym wątku czuć mimowolnie dziwne napięcie. Sam Kenny jednak niemiłosiernie mnie irytuje – kto normalny wchodzi do domu sąsiada przez okno lub wynosi mu z mieszkania telewizor bez pytania, by pooglądać sobie mecz na dużym ekranie? Liczę, że Shaun w końcu się przełamie i zwróci mu uwagę, bo na razie patrzy się na to tylko z irytacją. Typ potrzebuje lekcji i z niecierpliwością czekam, aż w końcu ją dostanie. A że dostanie, nie mam wątpliwości - ten wątek jest bardzo wyraźnie akcentowany i nie może zostać przemilczany. The Good Doctor wypada tym razem całkiem przyzwoicie. Może i mam wiele zastrzeżeń co do samego prowadzenia wątków lub realizacji poszczególnych scen, ale nie mogę odmówić bieżącym odcinkom dużego ładunku emocjonalnego, co jest przecież najważniejsze. Seans upłynął mi naprawdę przyjemnie, a cliffhanger z Glassmanem tylko zachęca, by sięgnąć po kolejny epizod. Bardzo duży postęp od poprzedniego słabego odcinka. Oby tak dalej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj