Serial idzie do przodu w jednostajnym tempie. Odcinek numer dwa nie był przełomowy, nie pozostawił w zadumie ani nie wywołał większych emocji. Ot, przeciętny, nieszczególnie angażujący seans.
Drugi odcinek serialu The Good Doctor to jednocześnie pierwszy pełnoprawny dzień Shauna Murphy’ego w szpitalu. Całość zaczyna się od pobudki, a kończy na zasypianiu, w związku z czym można wyciągnąć wniosek, że kolejne epizody także będą odpowiadały jednej dobie. To zabieg całkiem zgrabny, ale jednocześnie uniemożliwiający zbudowanie poważniejszego problemu, do którego będziemy mogli wrócić za tydzień. Podjęto nowe przypadki medyczne, lecz wszystkie z nich zakończono. Nie ma wielkiego oczekiwania, cliffhangera, czy ważnej sprawy, na którą warto czekać do kolejnego epizodu, w związku z czym emocje także są umiarkowane.
Procedurale czasem mają to do siebie, że poza poszczególnymi sprawami w danym odcinku, w tle toczy się jakiś konkretny ważny wątek. Tutaj mamy na razie tylko do czynienia z walką o równe traktowanie. Shaun robi, co może, by pracować razem z innymi, jednak nijak mu się to nie udaje, ponieważ wszyscy są do niego uprzedzeni. I całe szczęście, że nic z tego – gdyby zaproponowano nam triumfalne zakończenie, w którym wszyscy poklepują go po plecach z uznaniem, byłoby to bardzo naiwne, na to zdecydowanie za wcześnie. Ostateczne udowodnienie swojego talentu medycznego pozostaje jeszcze przed nim i jest to pewien punkt, którego można się chwycić w oczekiwaniu na dalsze odcinki.
W bieżącym odcinku mieliśmy do czynienia z dwiema głównymi sprawami medycznymi, z których obydwie Shaun zdiagnozował bardzo dobrze. Od obydwu jednocześnie go odsunięto, z obawy, że jest za wcześnie by podjął właściwą pracę chirurga. Cieszę się, że koniec końców udało mu się wywalczyć tylko przypadek chorej dziewczynki – schorzenie było znacznie lżejsze, a tym samym pierwszy sukces mniej nachalny i naciągany. W tym odcinku twórcy prowadzą postać z pewnym wyczuciem, dbając o to, by czasem i jemu powinęła się noga. Widać to głównie za sprawą nadgorliwości Shauna, który dopatrywałby się wszędzie poważnej choroby, nawet w lekkim przypadku zatrucia pokarmowego.
Fakt, że propozycja Shauna miała wpływ na poprawny przebieg operacji Stephanie, jest wyraźnym znakiem, że mężczyzna zna się na rzeczy. Jednak znak ten widzą na razie tylko koledzy, a nie sama dyrekcja. Za sprawą swoich działań ci poboczni bohaterowie także zaczynają się powoli definiować. Wiemy, że Jared jest żądny sukcesu i przypisuje sobie bezpodstawnie czyjeś zasługi by na tym skorzystać. Wiemy też, że Claire ma problem z mówieniem prawdy, bojąc się podejmowania ryzyka. Dziewczyna nie powiedziała ordynatorowi, że pomysł wycięcia nerki był tak naprawdę pomysłem Shauna, ale mam wrażenie, że ten temat jeszcze wróci. W chwili obecnej między nią a Jaredem czuć delikatny zgrzyt, który może rozwinąć się w osobny wątek serialu. Mam jednocześnie poczucie, że Murphy jest w takich momentach tylko dodatkiem, bo tak naprawdę o jego codzienności dalej wiemy niewiele, mając do dyspozycji jedynie retrospekcje.
Cieszę się, że tym razem oszczędzono nam magicznego przenoszenia się w czasie i flashbacków, które razem z nami mogli oglądać główni bohaterowie. Retrospekcje – choć wciąż jakby za częste i na siłę melodramatyczne – pojawiają się przy okazji drobnych wyzwań, jakie stoją dziś przed Shaunem, głównie po to, by pokazać, jak duży postęp uczynił od lat dziecięcych. Małe decyzje urastają do wysokiej rangi, co dodaje Shaunowi wyrazu prawdziwego bohatera. Tym razem jednak nie rzuca się to w oczy tak, jak w odcinku pilotowym, także z tej przyczyny, że widzimy jego potknięcia, o których wspominałam wyżej.
Jeśli chodzi o jakość przypadków medycznych, rzec można, że zaczynamy z pewnym marginesem bezpieczeństwa. Na razie wszystko się udaje, pacjenci szczęśliwie wracają do zdrowia i pełnej sprawności, a zagrożenia, które wychodzą na jaw na stole operacyjnym, da się pokonać. Nie wiem jednak, czy to na pewno plus. Podczas seansu mamy to oczywiste poczucie, że i tak wszystko się dobrze skończy – osobiście ani przez moment nie martwiłam się, że któraś z pacjentek umrze. Trochę szkoda, bo przez to nie towarzyszyły mi większe emocje ani niepokój związany z tym, co wydarzy się dalej. Mam nadzieję, że kolejne zaprezentowane przypadki będą coraz poważniejsze i rzeczywiście w pełni zaangażują widza. W chwili obecnej jest jeszcze zbyt beztrosko.
The Good Doctor idzie do przodu bardzo powoli. Odcinek numer dwa był bardzo zachowawczy, nie zaskoczył ani w większym stopniu nie poruszył, nie stanowiąc postępu od epizodu pilotowego. Rzecz ogląda się lekko, a nawet z zainteresowaniem, ale bez emocji. Liczę, że jeszcze się to zmieni.