Nowy odcinek serialu The Good Doctor podejmuje o dziwo naprawdę emocjonalne przypadki medyczne. Całość ogląda się dzięki temu z dużym zainteresowaniem.
The Good Doctor przyzwyczaił nas do swojego pozytywnego wydźwięku i wszędobylskich happy endów, w związku z czym przy okazji wątków naprawdę mocnych i emocjonalnych można mówić o podwójnym zainteresowaniu – tak jest i tym razem, gdy na pierwszy plan odcinka wysuwa się tematyka seksualności, obrzezania i sprzeciwieniu się tradycji rodzinnej. Wątek młodej pacjentki, która ze łzami w oczach prosi doktor Audrey Lim o pomoc z kobiecym problemem, jest naprawdę poruszający – mam wrażenie, że nawet bardziej dzięki grze aktorskiej samej pani doktor. Tak jak Audrey Lim nigdy nie zwracała mojej większej uwagi w serialu, tak teraz zwróciła na siebie światło wszystkich reflektorów – sama postać, jej mentalność i podejście do pacjentów bardzo pozytywnie wyróżniają się na tle innych lekarzy i cieszę się, że mieliśmy w końcu okazję poznać ją bliżej. Do tej pory Lim snuła się na dalszym planie, zostawiając scenę Shaunowi, Claire czy Jaredowi. Ta odmiana jest odrobinę zaskakująca i przy tym całkiem miła – odcinek numer 2. oglądało mi się naprawdę dobrze.
Sam wątek dziewczyny, która została obrzezana, również zaliczyć można do prawdopodobnie najmocniejszych tematów, jakie serial do tej pory podejmował. Cała akcja od razu nabiera rumieńców i uwaga widza jest przykuta do odbiornika bardziej niż wtedy, gdy zebrani zajmują się kolejną złamaną nogą bądź operacją bliżej nieokreślonej wady. To, co pokazano w tym odcinku jest namacalne, autentyczne i przekonujące – cieszę się, że twórcy podeszli do tego tematu z tak dużą delikatnością. Jednocześnie nie zapomniano o nutce kontrowersyjności, gdy Lim samodzielnie decyduje się wykonać operację wbrew woli pacjentki. Daje to fajną równowagę, a ja jestem pod wrażeniem – oby częściej takie odcinki, serial od razu nabiera charakteru.
Shaun w dalszym ciągu zajmuje się budowaniem swoich relacji interpersonalnych oraz naprawą stosunków przyjacielskich z Glassmanem. Mam wrażenie, że to się trochę przeciąga – okej, może i zabawnie patrzy się na to, jak dwóch dorosłych mężczyzn strzela na siebie fochy niczym dzieci, ale chyba wolałabym, żeby doszli już do jakiegoś porozumienia. Sam Glassman również jest dla mnie nie do końca czytelny, bo odkąd postawiono mu diagnozę, stał się bardzo kapryśny. Trochę gryzie się to z jego obrazem, jaki zapamiętałam z pierwszego sezonu. Warto jeszcze wspomnieć, że bohaterka grana przez Lisę Edelman ma w tym odcinku dla siebie już nie jedną, a całe dwie (!) sceny – wciąż jednak obserwujemy ją wyłącznie zza biurka i trudno powiedzieć o postaci cokolwiek więcej aniżeli to, że jest znanym onkologiem. Warto byłoby pokazać ją w działaniu, tym bardziej, że rolę powierzono rozpoznawalnej i sprawdzonej w produkcjach medycznych aktorce.
Mam mieszane uczucia co do prywatnego wątku Shauna – do jego życia ponownie powróciła Leah, tak naprawdę nie wiadomo skąd. Ostatnia scena wypada dość intensywnie (uchylam kapelusz w stronę Freddie’ego Highmorea, bo na widok odgrywanego przez niego ataku furii i paniki aż mi samej zrobiło się duszno), jednak wciąż niewiele z niej wynika – Leah pojawiła się szybko, a Shaun już wyrzuca ją z domu. Zapewne nie jest to koniec tej relacji (inaczej po co w ogóle ponawiać jej wątek) – wygląda na to, że w 2. sezonie serialu bardziej skupimy się na uczuciowym życiu Murphy’ego. Nie wiem, czy to dobrze czy źle – na razie jestem sceptyczna wobec tej relacji, bo Leah sprawia wrażenie, jakby Shaun w ogóle nie obchodził jej w rozumieniu romantycznym, a to z kolei zwiastuje kolejne rozstania, powroty, kłótnie, złamane serca, miłości... Nie wiem, czy twórcy przypadkiem sami sobie nie komplikują tej fabuły, a Shaunowi życia – może gdyby między bohaterami od początku zaiskrzyło, odbierałabym to inaczej, ale Leah niespecjalnie mnie do siebie przekonuje. Niemniej, poczekam na rozwój sytuacji – może przeciwieństwa rzeczywiście się przyciągają i może będzie z tego coś interesującego, a nie tylko odchodzenie od siebie i wracanie w swoje ramiona.
Kolejny odcinek 2. sezonu pokazuje także wyraźnie, że Shaun zrobił duże postępy jeśli chodzi o umiejętność trzymania języka za zębami – po raz pierwszy okłamał rodzinę zmarłego pacjenta tylko po to, by nie przysparzać im dodatkowych cierpień. To ładne i w dodatku subtelnie pokazane. Sam wątek Paula, który znienacka zachorował i znienacka umarł, uznaję za bardzo smutny – zrobiło się w tym odcinku trochę emocjonalnie i wzruszająco, za co także należy się plus.
Nowy odcinek The Good Doctor może i nie był spektakularny, ale oglądało się go naprawdę przyjemnie. Jestem zaskoczona, jak dobrze idzie twórcom przemycanie delikatnych treści i z jakim otwarciem próbują do nich podchodzić. Na pewno jest lepiej, niż w ostatnich tygodniach i ostatnim sezonie. W takim razie, we własnym rankingu, serialowi należy się siódemka.